z tobą, będzie duchowieństwo, będzie ks. Henryk, cóż tam ci grozić może?
— Ja też wcale się nie lękam niczego — rzekł Leszek spokojnie.
Wojewoda mówił jeszcze wymownie bardzo za zjazdem, potem dłuższy czas pozostając, rzekł z ubolewaniem.
— Nie miłać to rzecz co się stało z bratankiem owego krzyżaka, aleście wy, miłościwy panie, nic temu nie winni.
Leszek, który nie wiedział nic, przypadł do wojewody.
— Co się stało z nim?
Zawahał się Marek nie chcąc być oskarżycielem brata biskupiego, lecz było mu na rękę Odrowążów z łaski pańskiej wyzuwać. Udając więc strapienie, dodał.
— Stara jakaś sprawa pono między niemi była, biskupim bratem, burzliwym Waligórą, a tym bratankiem krzyżaka. Stary siłę ma po dziś dzień straszną, i jeżeli nie zabił na razie niemca, niewiele mu życia zostawił.
Przeraził się Leszek.
— Temu więc i pospieszny wyjazd Konrada przypisać trzeba! i jego ponurą myśl przy rozstaniu.
— Mszczuj szalony jest ze swą nienawiścią przeciwko niemcom — dodał wojewoda. — Na dworze go trzymać, choć człowiek poczciwy jest, niebezpiecznie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.