Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

Otworzył książe drzwi wołając na starszego marszałka dworu, który nadbiegł pospiesznie.
— Co za sprawę i spotkanie miał Mszczuj Odrowąż z niemcem? — zapytał.
Starzec należący do przyjaciół biskupa i jego rodziny, zawahał się mówić przy Marku. Zatarł ręce zafrasowany.
— Miłość wasza wie, że mu córki niemcy pochwycili i uwieźli — rzekł. — Bodaj jednego z tych poznał w młodym Landsbergu, niema dziwu, że się nań porwał.
— Zabił go? — zapytał Leszek.
Stary pogładził się po brodzie, namyślając się nad odpowiedzią.
— Żył gdy go z zamku wyniesiono — rzekł powoli — a co potem się stało, nie wiem.
— Na zamku pańskim miecza dobyć — odezwał się wojewoda surowo — występkiem zawsze jest.
Książe stał zamyślony...
— Marku mój — rzekł po chwili łagodnie — a gdyby mi kto porwał dzieci moje, jedyne, myślisz iżbym mu nawet na progu kościoła przebaczył?
Nie śmiał się sprzeciwić wojewoda, powlókł oczyma dokoła, ramionami zlekka poruszył.
— Miłościwy Panie, nie winię ja go — dokończył — ale ludzi tak sierdzistych przy boku trzymać, niebezpieczna rzecz!!