głosy, korzystając z tego iż dworek kupca daleko był od grodu położony.
— Daj Boże, — odezwał się pół pijany Nikosz, — ażebyście tak wesoło wracali jak jedziecie. Mnie także kazano do tej Gąsawy z końmi, ano mi się tak nie chce, żebym się z tego wykupił.
— Jać wiem czemu, — rozśmiał się Jaszko, — wdowiczki ci twej żal! Wolałbyś przy niej i ciepłem piwku siedzieć spokojnie.
Nikosz się zawstydził i pogniewał trochę, nierad że o wdowie głośno mówiono.
— U pustych wszystko puste, — odezwał się gorąco — a macie wiedzieć że wdowa tak prawie jak zakonnicą została...
Gdy Jaszko śmiał się jeszcze, Nikosz z powagą wielką rozpowiadać zaczął, że zakon Maluczkich (Minorytów) który w Krośnie zaprowadzono przyjmował osoby pobożne, żyjące w świecie do swego grona i pozwalał im pozostać w domu, byle pewne modlitwy, posty i umartwienia zachowywały.
Trusia chciał zażartować że on się do tej reguły zapisze, byle mu co piątek rybę dawano tłustą, ale pobożny Nikosz uderzył go tak, zgorszony tą języka swawolą, iż błazen na ziemię upadł płacząc.
Łzy wprawdzie były zmyślone, lecz nie ważył się już żartować ani z wdowy ani z jej zakonu.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.