na wozach kupią różną choć nie bez obawy aby ją czeladzie po nocy nie rozrywały...
Niesworna służba panów pozwalała sobie bezkarnie. Mądrzejsi kupczący brali się na sposoby, płacąc za opiekę oboźnym i starszyźnie, która się za nich jak za swoich ujmowała.
I było zaprawdę ciągnienie to powolne wesołe dosyć, a i urozmaicone, bo codzień prawie co nowego spotykali. Ówdzie kościół i klasztór na drodze, kędy duchowieństwo wychodząc naprzeciw uroczyście witało i nabożeństwo odprawiano. Z klasztornych piwnic wytaczano beczki nietylko dla panów ale i dla służby.
Po miasteczkach rozkładano się w domkach i zbytki dokazywano. We wsiach wreście musiano różnie się obchodzić, wedle tego jakiemu prawu ulegały. Osady niektóre opierały się nic nie dawać tylko za grosz, bo z pod polskiego obyczaju były wyjęte gdy je zapisywano klasztorom i księżom. Drugie za to i owsa i siana dostarczyć musiały, będąc ziemiańskiemi majętnościami. Trafiły się i kolonie i osadnicy niemieccy, których osobliwie szanowano, bo ci swoje teutońskie przywileje mieli za sobą.
Bywało że w pustej okolicy, pożywić się a ukryć nie znaleziono gdzie wcale, rozkładały się obozy w polu, na skraju lasu, u rzeki lub jeziora, których dalej a dalej coraz więcej się trafiało, i noc pod namiotami i wozami przechodziła.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.