Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

wszyscy rękami wywijali i wrzawa z wykrzykami dochodziła zdala.
Leszek jak dla wszystkich dobrym był i uprzejmym tak dla Laskonogiego, który mu raz stolicy zająć nie chciał bez zezwolenia, a potem z niej dobrowolnie ustąpił, okazywał czułość największą. Jak tylko go poznano sam on naprzeciw pospieszył. Ujrzawszy to książe Władysław podjechał spiesznie i spotkali się podając sobie ręce.
Leszek za dobre ku sobie serce płacąc — witał prawie ze łzami, Laskonogi, któremu się nie powodziło i w opiece krakowskiego księcia całą miał nadzieję odzyskania swych ciągle najeżdżanych posiadłości — nizko się skłaniał przed młodszym krewniakiem i pierwsze słowo które wyrzekł, było.
— Witajcie, dobry mój opiekunie... Już też bez was z ostatniegoby mnie bratanek wygnał. Widzicie, prawie tułaczem jestem... On i szwagier jego naposiedi[1] się na mnie...
Ręką wskazał na niewielki dwór swój.
— Ludzi mało co przy mnie zostało! Ziemianie poszli za szczęściem, do Odonicza! Ratuj jakeś miłosierny!
— Bądźcie dobrej myśli, — odparł, — po to jedziemy do Gąsawy aby wasz spór z Odoniczem, a mój ze Światopełkiem zakończyć zgodą — Bóg łaskaw, zrobiemy ją!

Laskonogi się uśmiechnął, a że drudzy ksią-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – naposiedli.