Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówiliście, że obiecał przybyć? — zagaił po krótkiem milczeniu Leszek.
— Sądzę — sądzę! pewnie! Przybędzie choć się lęka — rzekł pospiesznie Plwacz. — Przyjedzie choć się waha — stanie.
Spuścił oczy i głowę i potwierdził raz jeszcze.
— Przyjedzie pewnie. Cóż ma czynić — jeden przeciw wszystkim...
Książę uspokojony tem, zamilkł.
Z ciasnej komory, w której było posłanie Leszkowe, wyszli znowu do izby, między zgromadzonych książąt i biskupów.
Ci na Plwacza z niedowierzaniem jakiemś spoglądali i ciekawością, on zaś czując te kolące go wzroki, wił się niespokojny pod niemi. Każde głośniejsze odezwanie się drażniło go i głowę odwracał nasłuchując. Czuł się tu obcym wśród nieprzyjaciół, tylko ku Konradowi nieśmiało ukradkiem niekiedy spozierał, ale ten wejrzenia jego unikał.
Biskup Iwo baczniej patrzący na ludzi i czujący darem bożym co się w ich duszy działo, ze znalezienia się Plwacza źle wnioskował, choć Leszek był mu rad nad miarę i ze szczególną czułością starał się go ośmielić. Nieodpowiadając na to równą uprzejmością, Plwacz chodził jak wilk, wzrok ciągle spuszczając, mrucząc i uchylając się od krakowskiego księcia.
Na drzwi spoglądał ciągle, bojąc się aby nie