Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

miał osobny i drużynę swoją swawolną, z którą się nie rozstawał, a że ojca po sobie miał Wojewodę, do niego tam zajrzeć i poskramiać go nikt nie śmiał.
Czym dłużej to trwało tem się więcej rozpasywało.
Mszczuj nadaremnie sam i przez swoich na dworze bliższym księcia starał się ład jakiś utrzymać.
Ludzie młodzi widząc drugich szalejących, sami też do rozpusty nabierali ochoty, wyślizgiwali się z rąk.
Nie dosyć było obozu, gdy tu ściślej pilnować zaczęto, wymykało się po nocach i rankami co swawolniejszego do Trzemeszna, i tam Cystersi się skarżyli że w miasteczku piekło założono.
Co było mieszczaństwa płochszego, to do obozu ściągało, lub u siebie otwierało domy dla obozowych.
Wojewoda Marek który był powinien ludzi z pod swych chorągwi powstrzymywać, przez szpary na to patrzał.
Jaszko bez zbroi, w lada kaftanie cały dzień, albo w kości się bawił i zgrywał lub pił i piosnek słuchał.
Tu się wszystko co było Odrowążom nieprzyjazne zbierało.
W rozmowach często zapędzano się tak da-