Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

a z ognia jadło nie schodziło. Grano, pito i zajadano.
Tu to jednego pamiętnego dnia Baran zgrawszy się wioskę swą w lasach Sosnowę zwaną, ze znacznym obszarem ziemi sprzedał na wieczne czasy Ostoi, za dwa woły, sześć łokci sukna brunatnego i tuzin skórek lisich....
Drugi Suchym zwany, podpiwszy oddał też wieś za dwa kaftany, konia i dziesięć grzywien srebra[1]. Frymarczono końmi i psami, opończami i zbrojami, jak to się młodzieży trafia, gdy się podochoci.
Wrzawa nie ustawała dzień i noc, chyba popadali śmiertelnie znużeni, gdy sił i rozumu już nie stało, a czeladź ich pookrywała aby nie zmarzli.
Tak się właśnie zabawiano jednego wieczora, gdy w progu się pokazał Toporczyk Cedro imieniem (Teodor), i głośno zawołał.
— Do zbroi! do kordów!
— A co? a co? — — poczęli koło kości się zabawiający..., z głosu czując że żartował.
— Co ma być, uradzono iść na Nakło, za dni kilka najdalej.

Jaszko śmiechem wybuchnął.

  1. Że za takie ceny wioski w XIII w. sprzedawano, świadczy Paprocki.