Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeszcze my tu niejednej beczce krew wypuścim nim do tego przyjdzie! — zawołał.
Znamci ja to od czasu jak tu jesteśmy. Rano idziemy na Nakło, a wieczorem powracamy.
— Teraz, — odparł Cedro — to już pono naprawdę zatrąbią. — Sam książe się odzywa że dłużej stać i czekać sromotąby było...
Stary Mszczuj Odrowąż głośno rzekł, gdy go pytano. — Dosyć będzie czasu na zgodę gdy Nakło weźmiemy. Tam ona będzie tańsza.
Na wspomnienie Mszczuja namarszczył się Jaszko.
— Jeszczeby też i jego słuchać! — zawołał — nie dosyć brata!
— No! i Laskonogiemu się chce na Nakło — rozśmiał się Cedro.
— A jemu co z tego przyjdzie? — zawołał drugi — toć go nie dostanie...
— I inni książęta wszyscy za tem głosują, bo im się już tu stać naprzykrzyło.
— No — i ks. Konrad? — pytał Jaksa.
— I on też, boć mu od innych nie odstać — rzekł Cedro siadając. — Zobaczycie że nie dalej jutra dadzą rozkazy rycerstwu do pochodu...
Jaszko nie dowierzając ramionami ruszył — i coś zaśpiewał.
Drudzy posłyszawszy nucenie wzięli się wtórować, Cedro patrzał na nich, bo sam trzeźwy był...