Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż na to Plwacz? — odezwał się Jaszko rzucając kości, które mu źle padły.
— Plwacz pluje i zżyma się — rzekł Cedro, — ale on jeden na tylu...! Zaręcza zawsze a bodaj zaprzysięga że Światopełk przybędzie — a no, głupiby wierzył, prawdę rzec, bo gdyby chciał głowę skłonić, miał na to czasu dosyć.
Chociaż nowinie tej nikt jakoś wierzyć nie chciał w początku, gdy nadeszli Andruszka i Gabryk Nałęcze, i Gozdawa Petrek, a powtórzyli że tam już nie na żart o Nakle mówiono, ruszył się Jaszko od kości, kaftan i zbroję kazał sobie dać, szybko się przyodział i pobiegł, kazawszy podczaszemu swemu aby kubki nalewał, a druhów prosząc żeby nie szli precz aż powróci.
Nie było go dość długo, — przywlókł się zafrasowany i zły zrzucać zaczął z siebie odzież.
— Nie prawdęm mówił? — spytał Cedro.
— Dziś to prawda — zaśmiał się Jaszko pogardliwie, — ale czy jutro będzie tak samo — nie wiem...
Nie siadł już Jaszko do kości, powiadając się zmęczonym i legł. Drudzy też poziewali i gromadka zwolna rozchodzić się zaczęła.
Jaszko nie wstrzymywał, ziewał i wyciągał się jak oni. — Lecz zaledwie sam w namiocie pozostał, zerwał się na nogi, opończę długą wdział, słudze dał przykaz jakiś i wyszedł. Krążąc poza