Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

wniej, — jak mu rządzić! Pan rękę musi mieć żelazną, nie taką łagodną co tylko głaszcze i pieści. Albo mu kaptur mniszy przystał lub spódnica...
Na nic się nie zdał, bo przy nim i drudzy pruchnieją.
Kiedy mnie go już żal! — dodał sam dziwując się sobie.
— Miłościwy książe — odparł Jaszko, — żałując i miłując nie zrobi się nic...
— Ja też tu nic do robienia nie mam — ofuknął Odonicz. — Światopełk niech czyni jako rozumie, ja ręce umywam — umywam!!
Odwrócił się do Jaksy.
— Kiedy mi go żal! — mruknął.
— I Laskonogiego też? — odparł szydersko Jaszko.
Plwacz głową potrząsł — i ręką rzucił.
Nie było co mówić dłużej, zbliżył się Jaksa i zapytał.
— Pojutrze?
Głową na to kiwnął Plwacz — lecz zarazem wnet sobie zaprzeczył.
— To jego sprawa! — ja nie chcę wiedzieć — nie chcę... Biskupi klątwę rzucą...
— To ją zdejmą! — odparł zimno Jaszko.
Postał jeszcze trochę, a widząc że się nie doczeka więcej nic, bo Plwacz bardzo zburzony chodził po izbie, Jaszko się pokłonił i wyszedł...
Nazajutrz rano, jak uchwalonem było, po na-