Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

— A no? — zawołał — kto ma ochotę się zmierzyć, niech podejdzie.
Baran tedy, choć na nogach się nie dobrze trzymał, przystąpił do Mszczuja chcąc go ciąć, ale nim miał czas z zamachem miecz spuścić.[1] Waligóra go za kaftan pochwyciwszy, cisnął nim z taką siłą w kupę jego przyjaciół, iż się dwu pod nim obaliło, a Baran rozplaszczył na ziemi,[2]
Krzyk powstał okrutny i kilku razem opadło starca na koniu siedzącego. Dobył i on miecza w obronie... Szczęściem na tę wrzawę wypadł z sąsiedniego namiotu wojewoda i zawołaniem głośnem napastników powstrzymał.
Zaczęła się utarczka na słowa.
— Nie masz prawa rozkazywać!
— Nie ja rozkazuję, ale pan który prawo ma! — wrzasnął Mszczuj. — Kto go nie słucha, temu naukę trzeba dać.
Łajać poczęli młodzi...
Rozumniejszy wojewoda, nie zważając na nic, swoim rozkazał na bok ustąpić, a Waligórze zapowiedział, że skarżyć będzie... Tak się to skończyło, ale cała Mszczujowa gorliwość nie pomogła nic i łatwo było osądzić z pierwszego wejrzenia, że o wyciągnięciu z Gąsawy nazajutrz ani myśleć nie było można.

Waligóra który przejeżdżał się wszędzie i zaglądał po kątach, ten sam stan znalazł w obozie Laskonogiego, gdzie wszyscy rozkazywali a nikt

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast kropki winien być przecinek.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast przecinka winna być kropka.