Hans przychodził do tego szaleństwa że starą matkę chciał uwięzić, aby mu nie przeszkadzała, lecz ludzie byli jej wierni, a Greta ostrożna.
Z dwóch świeżych kwiatków, które niemcy porwali z Białej Góry, wkrótce pozostały dwa cienie uwiędłe, milczące — w oczach zdające się rozpływać.
Objąwszy się rękami pół dnia drzemały, główki przycisnąwszy ku sobie, płakały drugą połowę. W nocy bały się spać bo im się zdawało, że we śnie mogą je napaść mordercy.
Hansa matka wpuszczała tu coraz rzadziej, mówiła mu, że dziewczęta były chore i że ta choroba na niego przejść może...
Jednego dnia gdy stara Greta sama przyszła do wieży, Halki drżące padły na nią na kolana, prosząc aby je puściła do domu...
— Wróciemy tam! — mówiły — my tu dla was ciężarem — a nam niewola śmiercią. Puść nas!...
Greta byłaby to uczyniła chętnie, lecz obawiała się aby syn nie pobiegł za niemi.
A dziewczęta tak ją po nogach całowały i błagały, że się zadumała. Wyszła nasępiona i gniewna....
Halkom miłość wystygła w sercu, jednym kochanym podzielić się nie mogły, żyć bez siebie i tego wspólnego życia by nie umiały — musiały wracać tam, gdzieś, do starego ojca i do śmierci
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.