Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

marzyć o dwu kochankach, którzy by byli tak jednym, jak one jedną były istotą.
Tymczasem Hans z gniewu i ciągłych sporów z matką zachorzał. Gorączka go w łóżku trzymała bezprzytomnego dni kilka.
Gdy wstał i zażądał aby go Greta puściła do wieży, dała mu od niej klucz obojętnie, nie idąc sama.
Hans pobiegł na wschody jak szalony, otworzył drzwi, krągła izba w której mieszkały stała pusta...
Okno otworem.
Na ławie leżała jakby zapomniana chusta co łzy ocierała, naczynia i sprzęty nie poruszone zdały się wczoraj jeszcze postawione dla nich... ale dwóch Halek już tu nie było.
Hans krzyknął z boleści takim głosem, iż i służba zamkowa i stara matka nadbiegła. Rzucał się, wołając co się stało z dziewczętami, grożąc śmiercią, chwytając za nóż.
Greta ręce złożywszy na piersiach, nieporuszona stała naprzeciw niego, nieodpowiadając mu.
Dawała się wylać gniewowi, wypalić płomieniom.
Gdy Hans zapomniawszy poszanowania wszelkiego, przyskoczył ku niej rozsrożony, dziki, wskazała mu zimno na drzwi i rzekła.
— Idź, szukaj ich — uciekły dwie wiedźmy