twoje! Niewiem jak i dokąd, oknem, podziemiem... przez ścianę, ale — uszły...
Ja o nich nie wiem!!
I nikt o nich nie wiedział na zamku, nikt nie dostrzegł uchodzących, nikt nie słyszał szmeru, ni jęku...
Hans napróżno kilkadziesiąt grzywien złota obiecywał temu co mu ślad wskaże. Śladu nie było, wieści nie było.
Matka widząc rozpacz syna, na krzyżu mu przysięgła, że nie wie dokąd uciekły, że śmierci ich na sumieniu nie ma.
Zwlókł się Hans nazad na swe łoże i postanowił nie przyjmować pokarmu, a umrzeć lepiej niż żyć bez nich...
Stara Greta siadła przy nim, choć ją odpychał, całując w głowę i obejmując rękami drżącemi. Gorączka wróciła znowu, i Hansa trzeba było trzymać kilku ludziom, aby w szaleństwie nie porwał się na matkę i na siebie...
Dopiero po kilku dniach osłabły wpadł w sen ciężki i zdawało się że mu życie powróci, ale wkrótce śmierć przyszła.
Na Białej Górze jakimś cudem, wśród opustoszałego zamczyska, bo Waligóra już nie żył, i gród stał tak jak bezpański — ujrzeli ludzie u wrót które stały teraz na oścież otwarte, dwie białe, chwiejące się na osłabłych nogach, ku bramie dążące niewiasty.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.