być może: sławy, wziętości, bogactw, tytułów, stosunków, wielu miłosnych przygód dla przechowania ich w pamięci i w końcu świetnego ożenienia, choćby z księżniczką. Patrząc w zwierciadło, pewien był, że najpiękniejsza księżniczka zakochać się w nim może: był nadzwyczaj ładny, świeży i miły.
Oprócz tego, dzięki rodzicom, innych mu zdobywczych nie brakowało przymiotów, Mówił płynnie, a co daleko na owe czasy rzadszem było, pisał ortograficznie kilku językami, francuskim władał tak, jak tylko Szwajcar nauczyć się może, po niemiecku pisał kaligraficznie, czytał biegle, rozmawiał wprawnie, umiał nieźle po łacinie, wcale dobrze po włosku, a w razie potrzeby miał dosyć determinacji, aby się nauczyć chociażby po indyjsku, gdyby mu się to na co przydać miało. Na wypadek karjery wojskowej, do której nie miał jednak powołania, bo to peruki nie dawało w należytym utrzymywać porządku, liznął był nieco matematyki, fechtował się i strzelał elegancko i wprawnie, tańcował jak Vestris, śpiewał tenorem wcale nieszpetnie, grał na klawicymbale, nawet to, co wówczas krzyżowemi sztukami nazywano, skrzypce mu nie były obce — czegoż więcej po takim kandydacie wymagać było można?
Należy i to dodać na jego pochwałę, że, oceniając niezmierny wpływ kobiet na przebieg spraw ludzkich, gotowym był zawsze z najwdzięczniejszym uśmiechem, młodym czy starym, pięknym zarówno i szpetnym, zalecać się jaknajgoręcej. Pięćdziesięcioletnie matrony nie zraziły go bynajmniej, siadał przy nich i, jeżeli tytuł a pozycja usprawiedliwiały ofiary, gotów był całe wieczory im poświęcać.
Z niezmierną bystrością, albo raczej z instynktem od natury mu danym, odgadywał dziwnie charaktery osób, a zastosowywał się do nich z nieporównaną zręcznością. Z kraju swojego rodzinnego wyniósłszy najzupełniejszą obojętność religijną, kwestję wyznania zachowywał do rozstrzygnienia na później. Był przygotowany, jeśliby mu przy dworze berlińskim zostać wypadało, wyznawać luteranizm lub ateizm, a trzymać się katolicyzmu, gdyby w ostateczności szczęścia szukać przyszło na dworze saskim lub w Wiedniu. Nie było to bezprzykładnem, boć i on sławny baron Pöllnitz dla ożenienia nawrócił się był na katolicyzm, a dla powrotu do szambelaństwa przy królu pruskim ofiarował się przejść z powrotem do kościoła reformowanego, na co mu Fryderyk odpowiedzieć kazał, jak wiadomo, że go nie weźmie inaczej, chyba muzułmańską przyjmie wiarę. Maks de Simonis chadzał tymczasem i do kościoła i do kirchy, ale że w Berlinie naówczas mało na to zważano i nie opłacała się gorliwość, najczęściej nie bywał nigdzie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/009
Ta strona została uwierzytelniona.