Obawiał się, aby przywiązanie do żony nie odebrało mu serca potrzebnego sługi.
Wystrofowawszy najgminniejszymi wyrazy, wyśmiawszy bez litości, król sądził, że go wyleczy, ale spostrzegł wkrótce, że to nie pomogło. Rozgniewany, aby stosunki rozerwać, wyprawił faworyta w podróż do Francji i dopiero, gdy tam ze smutku, żalu, tęsknoty zachorował niebezpiecznie Fredersdorf, zniecierpliwiony król pozwolił mu się żenić, choćby z djabłem.
Podskarbi wyzdrowiał jakby cudem, ożenił się i do wiernych usług powrócił, bo się bez niego obejść było niepodobna, król nadał mu dobra znaczne i wszystko zapomniane zostało.
Fredersdorf był jeszcze podówczas bardzo pięknym mężczyzną, a wysoki ów wzrost nie odejmował mu zręczności w ruchach i wdzięku. Trudno w nim było teraz poznać dawnego kupczyka i pułkowego muzykanta. Bardzo wytworna tualeta, którą mu Fryderyk, śmiejąc się z niej, przebaczał, sam będąc z zasady i natury nad wszelkie pojęcie brudnym, odmładzała go bardziej jeszcze. Z uśmiechem na ustach, skromnie, cicho wsunął się do salonu i poszedł ku ochmistrzyni, ale oko zmierzyło szybko, niepostrzeżenie kawalera de Simonis, który poczuł, że po nim przeszło od stóp do głów to wejrzenie.
Ochmistrzyni przedstawiła mu młodzieńca, zowiąc go żartobliwie swoim protegowanym.
— Ale, mój podskarbi — dodała zaraz — mnie się wcale w moich protekcjach nie szczęści. Kawaler de Simonis siedzi tu oddawna i nie może sobie znaleźć żadnego zajęcia.
Fredersdorf ramionami poruszył z lekka, zamruczał coś. Rozmowa się urwała, a potem przeszła na przedmioty obojętne. Ostatnia huczna zabawa u księcia Henryka dostarczyła wątku.
Szczęściem dla niego, Simonis mógł się jej, choć nieco zdala, przypatrywać, wcisnął więc zręczne słówko i popisał się z dowcipem, a jeszcze więcej z talentem spostrzegawczym; podskarbi, nie przerywając mu, słuchał go z natężoną uwagą, i on i ochmistrzyni zdawali się chcieć dać pole do tego popisu kawalerowi i wrzucali tylko po słówku, wyciągając go na coraz nowe szczegóły.
Maks był szczęściem w werwie i, opowiadaniem samem ożywiwszy się, wystąpił świetnie. Gdy skończył, ochmistrzyni i Fredersdorf, jakby porozumiewając się z sobą, oczyma się zmierzyli.
Podskarbi, jak i innych dni, był i teraz bardzo milczący, słuchał więcej, niż się odzywał, wszakże, gdy hrabina de Camas znowu coś wtrąciła o tem, iż dla swojego protegowanego, po-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/017
Ta strona została uwierzytelniona.