Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

— Szlachtą byli moi przodkowie.
— Cóż on umie? — mówił Fryderyk.
Simonis zamyślił się.
— Umiem tyle, Najjaśniejszy Panie, iż wiem, że nie umiem jeszcze nic — odparł Maks — ale wiem i to, że się wszystkiego nauczyć mogę!
Fryderyk popatrzył nań.
— Czy on wołał Alkmenę do siebie?
— Najjaśniejszy Panie, na tobym się nie ośmielił.
Alkmenie tak było dobrze na rękach, że choć kiwała ogonem do króla, ruszać się nie myślała; Fryderyk twarz chłopca tymczasem z wielką rozpatrywał uwagą.
— A kogo on tu ma znajomego?
— Miałem szczęście raz widzieć u hrabiny de Camas pana podskarbiego...
— A skąd on zna hrabinę? — egzaminował król.
— Już od roku miałem szczęście raz być jej pomocą... gdy konie...
— Wiem, wiem — przerwał król i odwrócił się.
Zdawało się, że chce odejść, lecz wtem zobaczył kapelusz, nad którym się psy znęcały; potrącił go laską, co im do darcia w kawałki nową było podnietą, i spozierając szydersko na kawalera, rzekł:
— Niech mu to będzie nauką: gdy się kto do dworów ciśnie. taką korzyść odnosi!
— Najjaśniejszy Panie — odparł Simonis — kapeluszem okupiwszy szczęście widzenia Waszej Królewskiej Mości, wcale się nie użalam na to.
Na to kadzidło skrzywił się Fryderyk, popatrzał nań i rzekł:
— Niech on Alkmenę powoli postawi na ziemię i idzie za mną... Każę mu dać inny kapelusz.
Spełnił ten rozkaz de Simonis, chociaż się suczka opierała. Stanąwszy na ziemi, przeciągnęła się, popatrzyła na króla, który jej pogroził i szczeknąwszy kilka razy przyjacielsko ku Simonisowi, jakby mu wymawiając, że ją opuścił, zwolna przed nim iść poczęła.
Simonis zebrał resztki swojego kapelusza i szedł posłuszny. Król go wyprzedzał milczący. Po chwili obejrzał się nań i stanął.
— A dokąd on myśli jechać? — zapytał.
Simonis się nieco zawahał.
— Hrabina de Camas jest tak łaskawą dla mnie, iż mi radzi do Saksonji, dokąd chce mnie wesprzeć listami.
Czarne oczy króla bacznie bardzo zwróciły się na Simonisa; przybliżył się ku niemu.