opuściła, wyszedłszy za bawarskiego, niema z kim poobiednich godzin przepędzać... Któż wie, może mieć kaprys dla waćpana.
To mówiąc, szambelan ręce założył pod poły fraka i przeszedł się parę razy po tarasie; potem znowu stanął naprzeciw Simonisa.
— O ile mogłem zauważyć — rzekł, zniżając głos, Pöllnitz obejrzawszy się dokoła — miałeś waćpan szczęście dosyś się królowi podobać, bo słyszę Alkmena wydała ci świadectwo dobre, włazłszy na kolana; dlaczegoż cię tu gdzie nie umieszczą przy dworze? hę? to rzecz dziwna! Jego królewska mość sam waćpana pędzi stąd do tej Saksonji? Hm? to coś niezrozumiałego...
Simonis uląkł się tego domysłu i przerwał żywo:
— Bardzo przepraszam pana barona! Moje postanowienie jechania do Saksonji od dawna było powziętem.. mam tam blizkiego krewnego... radcę Ammona. Nikt mnie tam nie wyprawia... ja sam jadę.
Pöllnitz spojrzał nań i uśmiechnął się, skinął i sprowadził zwolna w dół tarasu, gdzie mniej było niebezpieczeństwa być podsłuchanym. Pochylił mu się do ucha.
— Waćpanu szczęście samo w ręce się ciśnie — rzekł. — Król narzeka, że ani Beguelin, ani Ammon dokładnych mu wiadomości nie dają stamtąd... a nad Saksonją nadzór mieć trzeba, bo Brühl jest człowiek przewrotny. Zgrabne stylizując liściki, możesz, młodzieńcze zrobić karjerę...
Spojrzał mu w oczy. Simonis pomiarkował, iż się powinien był oburzyć, aby nie wydać z sekretu.
— Przepraszam pana barona — odparł z dobrze odegraną zgrozą obowiązków szpiega podjąć się, ani bym je spełniać umiał.
Pöllnitz śmiechem wybuchnął.
W tej chwili hałas w przedpokoju oznajmił coś niezwyczajnego, a że baron Pöllnitz był niezmiernie ciekawy. pospieszył z Simonisem wraz do pałacu.
W alei, wiodącej do niego, widać było poszóstny powóz dworski z wielką liberją, najparadniejszymi końmi w uprzęży błyszczącej od złoceń, wiozący gości jakichś do króla.
Król snadź był to już zobaczył i słychać było w audjencjonalnej sali, której drzwi stały otworem, gniewny głos jego:
— Kto posłał poszóstny ekwiparz po tych dwóch rzymskich prałatów?
Wszyscy milczeli, aż stary generał Lentulus, na boku stojący odezwał się:
— To ja, Najjaśniejszy Panie!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.