Widać było, jak Fryderyk z kijem podniesionym pobiegł do Lentulusa, który stał wyprostowany.
— On osioł! osioł! — zawołał — rozumie mnie: stary osioł!
Ale kijem uderzył król tylko w posadzkę i w tej chwili wszystkie psy szczekać poczęły.
— Gdy prałaci przyjadą — dodał Fryderyk niech on idzie sam do stajni konie wyprządz, karetę wciągnąć, dwa kulawe chabety najgorsze i odartą im dać doróżkę... I tego dla nich dosyć. Rozumie mnie on?
Lentulus się skłonił. W tejże chwili dwaj rzymscy prałaci w fioletach, z krzyżami na piersiach, płaszczykami na ręku wchodzili na pokoje i drzwi się za nimi zamknęły.
Jakie tam było posłuchanie, nikt nie wiedział, ale w godzinę potem, gdy z audiencji wyszli, stanęli zdumieni nędznym powozikiem, jaki na nich czekał. Lentulus odprowadzał ich do ganku. Monsignor zapytał go nieśmiało o przyczynę zmiany.
Generał przybrał minę bardzo poważną.
— Jest to etykieta tradycyjna dworu naszego — rzekł — jak najparadniej przywozimy, a fiakrem odprawiamy nazad. Etykiety zmienić niepodobna.
W czasie, gdy to się działo, baron Pöllnitz znikł był, a Simonis zajął swe miejsce przy Malszyckim w kącie przedpokoju. Sam nie był pewien, czy dłużej ma czekać, czy przez Pöllnitza był już odprawionym; wolał jednak omylić się bodaj, a pozostać dłużej i skorzystać z jedynej sposobności przypatrywania się temu dworowi.
Przeczucie było dobre, gdyż w pół godziny później zjawił się podskarbi Fredersdorf, szukając go oczyma; skłonił mu się zdala i dał znak, aby szedł za nim.
W milczeniu po schodach weszli do skromnego pokoju, który był nie mieszkaniem, ale kancelarją podskarbiego. Z tej on przeprowadził go do małego gabinetu, jeszcze prościej urządzonego.
— Najjaśniejszy pan — rzekł, zamknąwszy drzwi za sobą — mówił mi o spotkaniu w ogrodzie. Miałeś pan prawdziwe szczęście i mogę mu powiedzieć, żeś się królowi podobał... Psy tam podobno popsuły waćpana kapelusz. Król chce mu wynagrodzić tę szkodę, a razem dopomódz do dalszej karjery i kazał mi wręczyć ten zasiłek na drogę.
To mówiąc z biurka dobył Fredersdorf rulon w papier zawinięty i wsunął go w rękę Simonisowi.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/036
Ta strona została uwierzytelniona.