— Bądź mi zdrów, kawalerze de Simonis, a sprawuj się dobrze. Życzę i ufam, że ci się powiedzie na saskim dworze... Jeśli się będziesz mógł z pomocą baronowej Nostitz dostać na dwór Brühla, uchwyć skwapliwie tę sposobność... Jedź prędko.. jutro, jeśli można. Chodzą dziwne wieści od tamtej strony (tu znowu głos zniżyła), mówią, że Brühl z Austrją wiążą się przeciw nam. Wartoby dotrzeć prawdy. W listach pisz waćpan śmiało, ale poczcie ich nie powierzaj: Beguelin znajdzie drogę. Bądź waćpan zdrów!
I podała mu rękę staruszka, którą kawaler, zgięty aż do ziemi, po kilkakroć pocałował, wynurzając jej całą wdzięczność swoją.
Znalazłszy się w ulicy i przywodząc sobie na myśl, co mu z domowego pozostało zapasu, co miał z daru króla i od hrabiny, Maks tak się znajdował bogatym, iż mu się w głowie zawracało. Opłaciwszy nawet gospodarza wspaniale i zrobiwszy piękny prezencik Carlocie, miał zawsze jeszcze w zapasie trzysta kilkadziesiąt dukatów i talent robienia wielkich rzeczy małymi pieniędzmi. Z rzadką w młodych ludziach roztropnością, Simonis, gdy było potrzeba popisać się ze wspaniałomyślnością, rzucał dukatami głośno i pokaźnie; ale w powszedniem życiu miał więcej cudzym kosztem się przeżywić, niż swoim.
Nie miał teraz nic więcej do czynienia, jak upakować swe węzełki, pożegnać gospodarzy i szukać sobie fury, któraby go przyzwoicie do stolicy saskiej zawiozła.
Wróciwszy do swej izdebki, zastał już wszystkich uśpionych, w domu cicho, i wkradłszy się niepostrzeżony, począł od rozpalenia światła, co naówczas nie przychodziło z łatwością. Każdy porządny, jak on, chłopak, nie chcący żebrać iskierki u sąsiadów, miał na kominie krzesiwo i nasiarkowane drewienka, które się dopiero od hubki zapalały... Tym sposobem i nasz kawaler, natłukłszy sobie palców po nocy, doszedł do zapalenia drewienka a od niego świecy. Miał tak wiele do czynienia, że mu się wcale na sen nie zbierało.
Szczególniej męczyła go okoliczność jedna... Na stoliku leżały przed nim dwa listy polecające do Beguelina i baronowej Nostitz. Paliła go ciekawość grzeszna dowiedzenia się, co tam o nim pisano. Sam on nie rozumiał dobrze celu swojego poselstwa... radby się był o nim objaśnił. Wiedział bardzo dobrze iż kusząc się o to, popełni więcej niż niedyskrecję, bo nawet przestępstwo karygodne naruszeniem pieczęci... ale Simonis nie był tak nadzwyczaj skrupulatnym, a ciekawość, co się w tych listach znajdować mogło, paliła go okrutnie.
Kilka razy brał je ze stolika, oplądał, stawiał naprzeciw świecy i kładł przestraszony nazad. A po chwili pokusa wra-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.