— Tak jest bardzo pilno — odparł Simonis.
Carl głową pokiwał i jakby już o tem więcej nawet mówić nie chciał, począł łajać służbę i latać po izbach.
Kawaler nasz, spełniwszy to, do czego się czuł obowiązanym, wysunął się z domu i poszedł szukać sposobności dostania się do Drezna. Wskazówka była dobra, gdyż w godzinę potem napytał brykę, która dość pstre towarzystwo wiozła do saskiej stolicy; dał więc zadatek i po południu stawić się obiecał do gospody.
Pakunek nie zabrał wiele czasu, po drodze kupił kawaler parę kolczyków z niezapominajkami turkusowemi dla Carlotty i w godzinę gotów był do podróży.
Właśnie dopinał tłómoczka, gdy zastukano i dziewczę wbiegło z namarszczonemi brwiami, gniewne, prosząc go do obiadu. Zamiast, spełniwszy tę formalność, usunąć się prędko z pokoju kawalera, Carlotta oczyma zasępionemi zaczęła się po tej pustce rozglądać.
Z twarzy jej mógł Simonis gorzką wyczytać wymówkę.
— Piękna Carlotto! — zawołał — nie mógł bym odjechać nie zostawiwszy wam coś małego na pamiątkę. Proszę was przyjmijcie to odemnie!
I z wdzięcznym ukłonem podał jej pudełeczko z kolczykami. Dziewczę zarumienione zrazu gniewnie prawie odtrąciło ten dar, potem spojrzało znacząco w oczy kawalerowi; pod powiekami zakręciły się jej dwie łzy i uciekła aż do progu.
Od progu zwróciła się nazad, jakby się namyśliwszy.
— Ja, o! ja was nie zapomnę — zawołała ze łzami w głosie — ale wy?...
Simonisa poruszyło to przywiązanie dziecięce, zbliżył się do niej; Carlotta ręce zarzuciła mu na szyję, i zaszła się od płaczu.
Scena ta wcale nieprzyjemna dla Maksa, bo dziewczę za dziecko uważał i wstydził się rozbudzonego uczucia, byłaby go w kłopot wielki wprawiła, gdyby w sieni matka nie zaczęła głośno wołać Carlotty.
Rzuciła się więc ku drzwiom, łzy ocierając a gdy matka weszła nazad do mieszkania, pożegnawszy wzrokiem Simonisa zniknęła.
Przy obiedzie gospodarz butelkę wina podać kazał, wypito zdrowie miłego ziomka. Wymożono na nim słowo, iż powróci jeśli mu się nie powiedzie w Saksonji, że o sobie napisze i doniesie; nareszcie, gdy się godzina odjazdu zbliżyła, Carl fartuch zrzucił, włożył surdut, wział kapelusz i laskę, chłopcom kazał zabrać tłómoczki i przeprowadził pana kawalera do gospody, aby go woźnicy polecić.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.