ruszony dziadek ani głowy nie wychylił, ani dał znaku życia. Rymarz z radości koszyk pusty, który trzymał między nogami precz na gościniec wyrzucił, wołając:
— Hopsa!
Kawalerowi de Simonis poruszyło się coś w piersiach; panna Doris szepnęła mu, że tu może najpiękniejsze godziny życia swojego strawiła.
Gwarno zrobiło się i na koźle i w powozie.
Wkrótce potem ciężki powóz toczył się po bruku tej części miasta, która dawniej zwała się starą, a od czasów Augusta Mocnego została na nowe miasto przeznaczoną.
Stąd od złoconego posągu nieboszczyka króla (o którym mówili Sasi, iż go tyłem miasta postawili umyślnie, aby sobie do Warszawy od nich jechał(, widać było bramy i mury miejskie za Elbą i przepyszny most wiodący ku zamkowi. Widok stąd był wspaniały, gdyż naówczas jeszcze w śród murów i kamienic ogrodów było mnóstwo, a zielone drzew klomby rozweselały szare ścian szeregi.
W lewo, w najpiękniejszem miejscu ponad ciężkie kurtyny i baszty zamku wznosiły się pałace i ogrody wszechmogącego, królewskiego ministra Brühla, jego galerye obrazów, altany i cały ten taras Brühlowski, który był naówczas jedną z najspanialszych rezydencji w Europie, godną króla. Augustowi III. też pochlebiało, iż jego minister mógł monarchom się równać i przyjmować koronowane głowy.
Z przeciwnej strony piętrzyła się kaplica, mająca rozmiary kościoła, ale żadnego dzwonu. W protestanckiem państwie tolerancja naówczas nie dochodziła do tego, aby obecnemu wyznaniu dozwolić wołać głośno do modlitwy. Z wieży zaledwo dokończonej, odejmowano właśnie rusztowanie.
Już około starego mostu ruch miejski otoczył podróżnych. Mnóstwo panów, pań, kawalerów na koniach, liberji wspaniałej powozów wytwornych przesuwało się z miasta do miasta. Przed niektórymi biegli laufrowie pstro strojni, przed innymi jechali konni, rozpędzając zgraję. Widok był ożywiony, choć niewesoły. Lud szedł przygnębiony, miczący, patrząc ponuro i żałobnie... dworska służba pozwalała sobie zuchwale.
U mostu wstrzymano powóz dla formalności celnych i paszportowych, które zabrały dość czasu. Wszyscy iść musieli meldować się do kordygardy. Staruszek milczący, spełniwszy tę formalność, znalazł sobie człowieka, który zabrał pakunek jego i nie żegnając się z nikim, zniknął,
Kawalera de Simonis woźnica obiecywał zawieźć do przedziwnej gospody, która się zwała Trompetter Schlösschen, a piękna niegdyś mademoiselle Doris tymczasowo także chciała się tam
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/047
Ta strona została uwierzytelniona.