pieniędzmi i lubił go, o ile mógł, naśladować. Tak potem syn jego przejął po nim zamiłowanie w przepychu, zabawach, ucztowaniach, w myśliwstwie. Brühl był swojego czasu największym zbytnikiem i marnotrawcą, pomimo, że miljony pozostawił po sobie, drugie tyle ich przeżył. Dwór jego liczył się na seciny ludzi, a Hennike, który począł służbę od lokaja, bez czterech w liberji ludzi u powozu nie ruszał się z domu. Najmniejsi urzędnicy zbytkowali na właściwą skalę, upodobanie w pięknej odzieży, klejnotach, porcelanie, cackach kosztownych było powszechnem.
W tym względzie porównanie życia i dworu króla pruskiego stanowiło najskrajniejszą sprzeczność. Fryderyk II nie miał nigdy nawet półtora tuzina koszul; chodził w brudnej, buty nosił łatane, na wielkich uroczystościach dworu, dla oszczędzenia świec, nie zapalano ich w jednej sali wprzódy, aż goście z drugiej wychodzić mieli, tak, że na weselu którejś z księżniczek długi czas cały dwór stał w ciemnościach, oczekując na światło. W bocznych salach palono po jednej świeczce. Wszystko szło na ten sposób, ale siedemdziesiąt miljonów talarów leżało na przypadek wojny i Fryderyk przez czas siedmioletniej walki wprawdzie część sreber posłał do mennicy, wprawdzie bił fałszywe talary, ale u nikogo nic nie pożyczał. Stół, ubranie, utrzymywanie dworu, wszystko było w tym sposobie. Rachunki przeglądał Fryderyk i dopisywał na boku, ażeby kanalie nie kradły! Nauczony tym przykładem dwór wprawiał się do oszczędności opłacano go bardzo skromnie. W Saksonji zaś, gdzie Brühl żył po królewsku, gdzie jednej opery przedstawienie kosztowało czasem sto tysięcy talarów, wszyscy chcieli naśladować króla i Brühla... Każdy potrzebował zbytku. I w chwili właśnie, gdy się to opowiadanie zaczyna, Saksonja miała doskonałą operę i piętnaście tysięcy wojska, Prusy mizerny dosyć teatr, na który chodzili żołnierze, i sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi pod bronią; Saksonja miała długów po uszy, a Prusy kapitały. Po skromnych mieszkaniach Berlina apartament takiego małego człowieka jak Blumli, zdumiał niewypowiedzianie przybywającego Simonisa. Dwóch lokajów kręciło się po pokojach, niezbyt obszernych, ale jak gniazdeczko miękkie i ciepłe, wygodnie i świecąco wysłanych. Zwierciadła, porcelany, kobierce, obrazy, kazały się zamożności domyślać.
Kawaler de Simonis oglądał się, jakby wszedł nagle do zaczarowanego pałacu.
— Jesteś tu u siebie? — zapytał ziomka.
Blumli uśmiechał się ciągle smutnie, miał minę raczej znudzoną, niż szczęśliwą.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.