— Tak jest — rzekł — to moje mieszkanie, i wszystko co w nim widzisz moje...
— No, to ci winszuję...
— Ach!... — powtórzył Blumli i spuścił oczy. — Dziękuję ci.
Siedli obaj, podano wino, owoce, cukry i ciasta.
— Jesteś więc w urzędzie i widzę, że ważne zajmować musisz miejsce?... — dodał Simonis.
— Ja? jestem jednym z nadliczbowych sekretarzy ministra cicho odezwał się Blumli, jakby się z tego wstydził — ale z tego stanowiska u nas dochodzi się do wszystkiego.
— I wiele musisz mieć zajęcia?
— A! parę godzin z rana w kancelarji — odparł, urywając żywo Blumli — wieczorami zaś... wieczorami, muszę być... na pokojach...
— Na szczęśliwego człowieka, który się tak rychło dorobił — rzekł. śmiejąc się, Simonis — jakiś mi się wydajesz kwaśny.
Blumli przymuszonym uśmiechem pokrył widoczny zły humor. Nie chciał się więcej tłumaczyć i zwrócił rozmowę.
— Cóż ty myślisz? — zapytał.
— Ja? myślę się rozpatrywać, uczyć, poznawać, i nie pilno mi wcale... Miałem do przybycia tu — dodał, kłamiąc bardzo zręcznie, jak na poczynającego dyplomatę — miałem powód bardzo ważny. Sam osądź. Słyszałeś, że Ammonowie są moimi blizkimi krewnymi. Przyjechawszy do Berlina, stawiłem się do starego radcy, który mnie przyjął, jak psa w kręgielni, i niemal za drzwi wypchnął. Naówczas dałem sobie słowo, że bez pomocy jego potrafię sobie dać radę i, postarawszy się o listy polecające, przybyłem tu właśnie, aby mu się kręcić pod nosem... Ta zemsta tak mi się powiodła szczęśliwie, że dziś, zaledwie wysiadłszy, jużem się z nim na ulicy rozprawił.
Blumli słuchał z natężoną uwagą.
— Wspomniałeś o listach polecających: za pozwoleniem, mogę wiedzieć, do kogo je masz?
Zawahał się nieco Simonis, bo się nawet przed przyjacielem zwierzać lękał.
— Czym mówił o listach? — podchwycił — jeśli tak, to była poetyczna amplikcja, bo mam w istocie jeden tylko i to do Beguelina.
— Do Beguelina! — z lekceważeniem powtórzył Blumli. — Mój biedny Simonisie, ja tu nic nie znaczę, ale gdybyś list miał do mnie, wyszłoby to prawie na jedno... Do Beguelina! ale cóż taki niby rezydent pruski uczynić dla ciebie może! chyba cię,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/053
Ta strona została uwierzytelniona.