jako emisarjusza pruskiego, skompromitować, gdyż my tu wcale nie lubimy Prusaków... My, to znaczy... Brühl, bo Brühl jest tu wszystkiem.
— Ależ ja także za Prusaka uchodzić nie mogę, kiedy stamtąd ze strachu głodnej śmierci wynosić się musiałem... — rzekł Simonis.
Blumli zdawał się namyślać.
— Życzę ci dobrze — odezwał sie. — Chcesz się czego dorobić? Niema innej drogi, tylko się dać poznać Brühlowi, stać mu się potrzebnym i dworować koło niego.
Blumli spuścił oczy, westchnął i zamyślił się.
— Czy i ty tą drogą doszedłeś? — spytał Simonis.
— Nie inną — szepnął Szwajcar i, podniósłszy oczy, zdał się chwilę przyglądać ciekawie Simonisowi.
Potem wstał, przechadzać się począł, niby od nichcenia, wyglądając przeze drzwi, czy ich kto nie podsłuchuje i, przekonawszy się snadź, iż mógł mówić bezpiecznie, siadł blizko, aby prawie do ucha Simonisowi szeptać:
— Przez kobiety, mój kochany, wiele się tu rzeczy dzieje; wyjąwszy królowę, która się modli i plotkami żyje, reszta tych pań lubi młodzież i szuka w jej towarzystwie rozrywki... Jeżeli serce twe wolne, a podwiędłe i nieco zblakłe wdzięki nie czynią ci wstrętu... próbuj szczęścia.
Simonis uśmiechnął się, nie mówiąc nic długo.
— Hę! — rzekł wreszcie — człowiek, co się fortuny dorabiać musi, drożyć się z sobą nie może. Ja nawet wolę starsze panie, bo te do ołtarza nie prowadzą a zakuć się w wiekuistą niewolę nie miałbym ochoty.
Rozśmiał się jakoś przymuszonym i niezdrowym śmiechem a Blumli westchnął.
— Tam — rzekł — na pruskim dworze, kobiety nic nie znaczą. Królowa siedzi, jak na wygnaniu. Fryderyk nie kocha się nigdy, płeć piękną traktuie, jak żołnierzy na mustrze. Tu u nas, począwszy od starej Faustyny, od niemłodej Moszyńskiej i podstarzałej Brühlowej, baby rej wodzą potajemnie; no, i księża — dodał zcicha. — Inny świat...
— Nie lepszy! — rzekł Simonis — ale pewnie łatwiej się doń wcisnąć i bezpieczniej w nim żyć.
— Ha! bezpieczniej — przerwał Blumli, krzywiąc usta — bezpieczniej? tam jest Kistrzyn i Spandau, a my tu mamy Koenigstein i Pleissenburg... ba! ba! Jak dla kandydata do faworów, dobrzeby ci historję Seyferta powiedzieć...
— Jakiego Seyferta?
— Mógłbym ci go jutro gdzie na przedmieściu pokazać, bo dziś już jest wolny, ale mu się w ulicach pokazywać nie godzi.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.