w małym domku z ogródkiem. Bosa dziewczyna przyszła drzwi otworzyć. Drewniany, lichy dworek mieścił na lewo kancelarję rezydenta, a na prawo jego mieszkanie. Sam Beguelin, który za pozwoleniem Fryderyka razem dyplomatyczne zajmował stanowisko i obok tego serami handlował, był starym, niepoczesnym, trędowatym, łysym człowiekiem, żywego i zgryźliwego temperamentu, skąpym i chciwym. Chciano Simonisa oddać na łup kancelarji, lecz gdy oświadczył, że ma list, który do rąk musi oddać, puszczono go do zabrukanego gabinetu pana radcy. Siedział w brudnym przyodziewku, boso w pantoflach z okularami na nosie u biurka, pisząc jakieś rachunki. Gdy Simonis wszedł, przyjął go zrazu z krzykiem:
— Po co? czego? co za list? jakie u djabła interesa?
Nie odpowiadając nic na to, de Simonis podał mu papier, a gdy Beguelin go rozpieczętował i spojrzał nań, stał się cud. Zagniewana twarz wyjaśniła się, czoło wygładziło, usta przybrały rozmiary do śmiechu właściwe i z wielką gracją, gubiąc jeden pantofel po drodze, radca wskazał kawalerowi siedzenie na kanapce czarną włosiennicą pokrytej, sam uprzejmie zajmując przy nim miejsce.
— Przepraszam cię, szanowny kawalerze — rzekł, brudną od tłustego sera i atramentu rękę kładąc mu na kolanie — nasze nieszczęśliwe obowiązki narażają nas na ciągłe opędzanie się nieznośnym natrętom. No cóż? cyfry nie mam czasu czytać; odcyfruję ją później. Co słychać w Berlinie.
Simonis odparł, że wiadomości nowych nie przywiózł żadnych.
— Byłem wprawdzie — rzekł dla dodania sobie wagi — w wigilję odjazdu w Sans-Souci i miałem szczęście najjaśniejszego pana oglądać a nawet mówić z nim... ale, o ile mi się zdaje, tam właśnie stąd, od Drezna oczekują wiadomości.
Beguelin dał znak ręką, wstał z okularami zasiadł nad cyfrą, szybko ją porównywając z dobytym z szufladki zamkniętej kluczem; potem opatrzył drzwi, siadł znowu przy Simonisie i rękę zwinąwszy w trąbkę, puścił mu przez nią w ucho:
— Tu się zbiera na burzę!! tak... niema się co łudzić. Austrja się łączy z Rosją, a zdaje się i z innymi dworami na nas... Saksonja może jeszcze nie podpisała traktatu, ale to lada dzień nastąpi; Brühl się targuje, ile mu za to dadzą; bo on też pieczeń swoją przy tem upiec musi.
Simonis słuchał z wielką uwagą, ale nie odpowiedział nic.
— Polecono mi listy od hrabiny de Camas składać na ręce pana radcy — rzekł.
Beguelin skłonił głowę.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.