Tu było ładnie bardzo, czyściuchno a nawet dosyć wesoło.
Ptaszki w klatkach sejmikowały bardzo głośno, słońce złociło stare mebelki, mnóstwo po ścianach portretów w perukach i czarnych wystrzyganych sylwetek za szkło oprawnych. W kącie stał staruszek fotelik na cieniuchnych nóżkach, a na nim leżała gitara z wstążką niegdyś niebieską. Piesek bonończyk, tak tłusty, że zaledwie, kołysząc się na krótkich nóżkach, powoli mógł się z miejsca na miejsce przenosić, wystąpił naprzeciw przybyłego, powąchał go i ziewnął. Staruszka w białym czepcu, uśmiechając się, krzesełko wskazywała. Simonis już jej był list wręczył z którym poszła do okna. Wyczytanie go nie kosztowało wiele czasu, żwawa gosposia przebiegła oczyma pismo usta jej przybrały uśmiech pełen uprzejmości i zbliżyła się do kawalera.
Jakże się ma moja Zośka? — zapytała, — Zdrowa? Reumatyzmy jej nie dokuczają?
Simonis zapewnił ją o dobrem zdrowiu hrabiny de Camas.
— Ot jak to w naszym wieku, ani ja do niej, ani ona do mnie dojechać nie możemy, a tak się kochamy.
Mówiąc to, przypatrywała się z uwagą wielką nietylko twarzy, ale ubraniu i całej postaci gościa; zdawała się go badać i chcieć odgadnąć.
Pochyliła mu się do ucha.
— Cóż was tu sprowadza? — spytała i, palec podniósłszy do góry, położyła go na ustach znacząco. Nie czekając nawet odpowiedzi, szepnęła: — No, wiem, wiem; ale bądźcież ostrożni! bardzo ostrożni!
I schyliwszy się bliżej jeszcze Simonisa, który nagiął się ku niej, poczęła, osłaniać usta rękoma nieco drzącemi.
Niema wątpliwości, że spisek na Berlin knują. Tak! tak! już się nawet podzielili całą fortuną Fryderyka. Tak! Rosji mają się dostać Prusy za koszty wojny; Śląsk odbierze Austrja, Magdeburg i Halberstadt dadzą królowi saskiemu, Szwedzi wezmą Pomeranję, Francja Neufchatel; a i na resztę znajdą się amatorowie.
To mówiąc, załamała ręce i jak w tęczę patrząc na Simonisa głową kiwała.
— Maż to tak być? — dodała ożywiając się — ja się nie spodziewam po moim Brandeburczyku, ażeby na to pozwolił... Zobaczymy.
Szybko nachyliła się do ucha Simonisowi.
— Brühl jeszcze nic nie podpisał. To ja wiem — dodała tajemniczo — ale nie żeby mu na ochocie zbywało. O! nie! chciałby coś dostać za to! Biedne człowieczysko, tyle potrzebuje na te zbytki, a bez tych zbytków, jakżeby żył!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/058
Ta strona została uwierzytelniona.