Kręciła się staruszka na kanapce, mówiąc to i coraz przypomniawszy sobie coś, pochyliła się do ucha słuchającego.
— Wojska tu nie mają — rzekła — nie mają; jest tam tego z kilkanaście tysięcy do parady, ale więcej oficerów, niż żołnierzy. Nasi grenadjerowie pruscy zjedzą ich na śniadanie! Ale sza! sza!
I, jakby jej coś znowu na myśl przyszło, poczęła dopytywać żwawo:
— Słuchaj-że, kawalerze! cóż tu myślisz robić? z kim żyć, którędy chodzić? nawet gdzie mieszkać?
— Mieszkania nie mam jeszcze!
— Brawo! zawołała baronowa. — Wprawdzie na trzecim piętrze, ale nogi masz młode, dwa pokoje jak stworzone dla was, u mnie tu! Przecież balów dawać nie będziesz?
Simonis ramionami ruszył, staruszka z szuflady dobyła pęk kluczy, wyjrzała do przedpokoju, pokazała je Gertrudzie, która się domyśliła, o co chodziło i Simonisa poufale po plecach poklepała odchodzącego z nią.
— Idź, zobacz; podoba ci się; będziesz miał tanio.
Już odchodził, gdy go za rękę pochwyciła.
— Grasz na jakim instrumencie?
— Trochę na skrzypcach i na klawicymbale, ale muzykę porzuciłem.
— Bobyś mi w nocy spać nie dał, a tego ja nie lubię — żywo rzekła pani Nostitz. — W dzień sobie graj, ile chcesz, ale wy młodzi macie zwyczaj do księżyca przygrywać, a ja tego znieść nie mogę.
Gertruda poprzedziła Simonisa na trzecie piętro, gdzie znalazł dwa pokoiki z małą antykamerą, cale wesołe i miłe. Zachodziło pytanie, co miały kosztować, gdyż z innych względów świadectwo staruszki było bardzo pożyteczne.
Niepytana stara służąca oświadczyła mu, że kancelista, który zajmował dawniej to mieszkanie, płacił za niego po trzy talary miesięcznie z usługą. Cena więc przystępną była. Składało się wszystko jak najszczęśliwiej. Baronowa potwierdziła wracającemu Simonisowi cenę i układ został zawarty pocałowaniem ręki. Poufne informacje, tyczące się nierozlewania wody na posadzkę, nierobienia dziur w ścianach, oszczędzania sprzętów i restytucji szkła, któreby stłuc się mogło, udzieliła jeszcze staruszka przyszłemu lokatorowi i Simonis pobiegł się przenosić.
Jakoż wieczorem był już we własnem swem mieszkaniu i nie czekając dłużej, wszystkie pochwytane tu wiadomostki spisywał jak najstaranniej dla hrabiny de Camas, tak, że drugiego dnia rano, Beguelin mocno zdziwiony, odebrał list do przesłania. Zakłopotał go ten pospiech widocznie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/059
Ta strona została uwierzytelniona.