Przepych był olśniewający; ten pierwszy sługa króla Augusta III wspanialej daleko żył, niż król Fryderyk II, który chodził w butach podartych. Blumli zaprowadził go jeszcze do osobno stojącej bibljoteki w ogrodzie, złożonej z 70 000 tomów, której katalog sam sześćdziesiąt jeden foliantów składały. Nietykany ten skarbiec odziany był cały w safian ponsowy i szamerowany złotem, jak suknie ministra. Brühl musiał mieć wszystko i to, co miał, najwspanialszem być musiało. Ponieważ hrabia Henryk von Bünau-Dahlen pod Dreznem mieszkający w Nöthnitz przepyszną słynął bibljoteką, przy której Winkelman był sekretarzem i zawiadowcą, Brühl nie dając mu się prześcignąć, kupił księgozbiór i trzymał do niego uczonego Heynego. Ponieważ król lubił i kupował obrazy, minister także musiał mieć galerję mistrzów, którą tak jak król sztychować kazał.
Galerja mieściła się w budynku osobnym w którym niekiedy wielkie dawano obiady i wieczerze. Sala miała długości przeszło półtorasta łokci i co sobie naówczas powtarzano ze zdumieniem, była o całe ośmnaście łokci dłuższą od słynnej galerji zwierciadlanej w Wersalu. Obrazy w złoconych ramach z herbami puna wisiały tylko naprzeciw ogromnych okien, wychodzących ku Elbie. Pomiędzy oknami temi ściany wykładane były zwierciadłami do sufitu a przed każdą z nich na marmurowym postumencie stały posągi i popiersia starożytne.
Król niekiedy przychodził się bawić widokiem tych pięknych płócien o których wiedział, że mu je Brühl testamentem swym przeznaczył choć później los zrządził inaczej.
Przebiegając ogród, pałac, gmachy, kawaler de Simonis osłupiał, oniemiał i zaczynał nabierać takiego pojęcia o potędze Brühla i Saksonji, że mu się Prusy wydały zuchwałemi, śmiejąc się porywać na te splendory. Ci, co je posiadali, musieli przecież myśleć o ich zachowaniu i obronie. Niepojętem i to było dla niego, że gdy w Sans-Souci i kołach wyższych nad Sprewą wszystko się zdawało zbierać na wojnę i do niej gotować, tu nic widać nie było, coby ją przeczuwać dozwalało. Zabawy i sprawy podatkowe, to jest ssanie pieniędzy, a utrzymanie karności i posłuszeństwa, były jedynem zajęciem stojących u góry urzędników. Blumli zaraz mu dał uczuć, iż po nawyknieniu do pewnej swobody gęby i mowy w Berlinie, gdzie król śmiał się z satyr i pamfletów, dozwalał paplać, co się komu przywidziało byle słuchał i płacił, — Saksonja wymaga nowej nauki życia. Tu mówić de publicis, a w ogólności co się w urzędowym języku nazywało „raisonniren“, najsurowiej było wzbronione. Rezonujący, szczególniej o podatkach i o sprawach polskich, dostawali się bez sądu do Koenigsteinu. Nicht raisonniren! było hasłem i maksymą! Za śmiałe słowo Fryderyk karcił
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.