czasem kijem, częściej śmiał się z niego, bo słowo dlań nie miało wagi. Sam on słowem tem kunsztownie władał i znał ile ono waży i może, a jak długo trwa. Nieposłuszeństwo karał śmiercią, paplaniną pogardzał. Tu inny świat, cały zbudowany z fikcji i na kłamstwach, lękał się prawdy, pękającej jak bomba, któraby tę budowę wątłą w gruzy obrócić mogła. Z jednej strony był cynizm posunięty do najostatniejszego kresu, bo do bezwstydu i szyderstwa z wszelkiego sromu; z drugiej fałsz ubrany za boginię pełną wdzięku, malowaną, całą w szychach w farbowanych strzępach pokrywających łachmany i uśmiechach sączących z siebie śmierć i truciznę...
Dwa takie światy musiały z sobą wystąpić do walki, choćby Ślązka do zdobycia i utrzymania, Czech do zawojowania, Saksonji do wyssania nie było. Zło w dwóch odmiennych postaciach musiało wystąpić do boju i niszczyć się wzajemnie. Brühl był reprezentantem najidealniejszym kłamstwa. Fryderyk cynizmu; ani dziw, że się nienawidzili... Ale Brühl nienawiść swą okrywał głębokim na pozór poszanowaniem; Fryderyk nazwiska nawet pierwszego ministra nie chciał wymówić nigdy, jednego tylko z wierchowych koni przezwał Brühlem. Brühl spiskował przeciwko niemu po cichu, ostrożnie, wykrętnie, ściągając krok stanowczy do chwili ostatniej; Fryderyk, gniewny, nie chcąc go znać ani widzieć, zemstę zań kładł na barki Saksonji.
Mając za sobą Austrję, Francję, Rosję, Szwecję, pierwszy minister był pewny, że pokona łatwo Brandenburczyka. Nie trwożyło go to, że nad 15 000 wojska nie miał więcej; kilkakroć sto tysięcy otoczyć miało na dany znak Fryderyka. Spać więc na Brühlowskim tarasie, w tem złocistem gnieździe, mógł spokojnie. Tak mu się zdawało...
W Dreźnie nie zadawano sobie nawet pracy zbyt skrzętnie dowiadywać się o to, co się działo w Berlinie. Tajemnica spisku i aljansów zdała się doskonale zachowaną. Nie domyślano się wcale, iż Fryderyk miał wszędzie swoich, co mu o najdrobniejszych donosili wypadkach; że z kancelarji samego Brühla szły kopje wszystkich aktów i listów do Berlina; że najmniejszy ruch, myśl, ledwie się zrodził, był zdradzonym. W Berlinie był niepokój pokrywany pozorem obojętności i zaufania w sobie, w Dreźnie ślepota dziwna i zarozumiałość niesłychana.
Ale nad Sprewą od dawna w najściślejszej tajemnicy czyniono przygotowania; bataljony i pułki ciągnęły nieznacznie na granice, małymi oddziałami, nocami, rozpierzchłe, tak, aby w kraju o nich nie wiedziano prawie. Główna armja kupiła się pod rozkazy króla i jego wodzów; w przedpokojach paziowie szeptali już o Ślązku: lecz poza taras w Sans-Souci nie wyszło stąd nic. W Dreznie tymczasem kupowano obrazy, gotowano
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/065
Ta strona została uwierzytelniona.