Zagadkowa ta postać postrzegła snadź i poznała towarzysza podróży z uwagą w niego wlepiła oczy i zdawała się nawet chcieć przybliżyć. Simonis, nie doświadczywszy w drodze najmniejszej ze strony jego grzeczności, nie myślał wcale zabierać znajomości. Lecz, że z zasady był grzeczny dla wszystkich, pamiętając, iż go uczono, jako nigdy przewidywać nie można, kto kiedy komu przydać się może, mijając starego dziadka od orzechów, przyłożył rękę do kapelusza i pozdrowił go, idąc dalej.
Stary oddał ukłon ten daleko uprzejmiej, niż się po jego obejściu w podróży spodziewać było podobna, przyspieszył nieco kroku i dogonił kawalera.
— Jykże panu podróż posłużyła? — zapytał dziwnym głosikiem cieniuchnym — jak się nasze Drezno podoba?
Zdziwiony trochę Simonis odparł, że czuł się zdrów, i że stolica Saksonji, którą znał mało, wielce mu się zdawała powabną.
— A tak! tak! my Drezdeńczycy, możemy się nią pochlubić — rzekł stary. — Jak mnie pan widzisz, z dziadów-pradziadów tutejszy jestem, rzadko wyjeżdżam, a i tym razem — tu zniżył głos tym razem przypadkiem tylko byłem w Berlinie, odwiedzić chorego przyjaciela. Co gorzej — szepnął zafrasowany — będąc urzędnikiem, pojechałem bez pozwolenia, bez wiedzy moich zwierzchników, i radbym, żeby o tej podróży nie wiedziano wcale. Dlatego to ośmieliłem się go zaczepić. W przypadku, gdybyśmy się gdzie w świecie spotkali, obliguję mocno, abyście mnie nie wydali.
— A! panie — rozśmiał się Simonis — nie mam szczęścia go znać, mało gdzie bywam i wątpię, ażebyśmy się spotkali. Daleko prędzej inni towarzysze podróży.
— O! co! — rozśmiał się stary — to są ludzie ze sfer innych: rzemieślnik, aktorka z temi się pewnie nie znajdę, nigdy razem i o tych mi nie idzie.
— Co do mnie — rzekł Simonis — możesz pan być spokojny.
— Pan tu długo myślisz pozostać? — spytał stary — i jeśli wolno spytać, jaki cel jego podróży?
— Na pierwsze pytanie odpowiedzieć mi dosyćby było trudno — odparł Simonis — co do drugiego, odgadniesz pan łatwo. Jestem młody, szukam zajęcia. Nie znalazłem go w Berlinie, któż wie?
Masz pan znajomych?
— Ziomków — rzekł de Simonis. — Jestem Szwajcar, nas wszędzie pełno. Piękny kraj nasz mało daje chleba, instytucje republikańskie pozbawiają nas dworu. Młodzież nasza służby po świecie szukać musi.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/075
Ta strona została uwierzytelniona.