Stary słuchał z uwagą.
— Tak, tak! — rzekł głosem suchym — mamy dwór liczny, a jego ekscelencja pierwszy minister żyje też po monarchicznemu. Dlaczegoby się pomieszczenie znaleść nie mogło? Talenta pewnie są...
Młodość! siły! ochota! — odpowiedział Simonis.
Rozmawiając tak, szli dalej ku bażantarni i już się znajdowali wśród pola, które przegradzało las od miasta, gdy w ulicy bocznej zjawił się kapitan Feulner... i niezmiernie ździwiony, zobaczywszy Simonisa w towarzystwie starego, podniósł obie ręce do góry.
— Jakto, panie radco, już i wy tego kawalera znacie? a to przedziwnie!
Twarz starego pobladła, jedną ręką dał jakiś znak mówiącemu, drugą machinalnie sięgnął, nic nie odpowiadając po tabakierkę.
Simonis stał zdumiony.
— Zupełnie przypadkowe spotkanie — odezwał się powoli radca — zupełnie przypadkowe: pierwszy raz w życiu! Ani ja nie wiem, z kim miałem honor rozmawiać, ani szanowny ten pan.
— A to więc chyba Opatrzność was zbliżyła — zawołał Feulner — pan radca Mentzel senior; kawaler Maks de Simonis. Mocno go panu radcy polecam: jest domownikiem baronowej Nostitz, to dosyć.
Radcy się twarz nieco rozjaśniła, ale usta stały zaparte. Feulner wnet zmienił przedmiot.
— A propos — dodał — ta dzierlatka, która nam przy stole swobodniej się rozgadać nie pozwoliła, przestrzegam cię, kawalerze, abyś się jej zbałamucić nie dał. Trzeba być ostrożnym. Dziewczyna choć synowica baronowej, a raczej jej męża, ale wcale odmienne ma przekonanie. Ciałem i duszą przy dworze. A umysł żywy! domyślne dziecko i zapalone. Więc miejcie się za ostrzeżonego.
Radca pochylił się do ucha kapitanowi, poszeptali coś z sobą i skłonił się raz jeszcze Simonisowi.
— Ale czy we trzech, moi panowie, bezpiecznie nam tak wędrować o białym dniu? jak myślicie? — zapytał.
— Panowie na to lepiej odpowiedzieć potraficie — odezwał się Simonis — ja się do ich rozporządzenia zastosuję.
Prawdę mówiąc i jemu się nie bardzo chciało narażać od czasu otrzymanej przestrogi; namyśliwszy się więc, dodał:
— Jak tylko taka wątpliwość zachodzi, czy nie lepiej iść z osobna?
Feulner ruszył ramionami.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/076
Ta strona została uwierzytelniona.