— Na wszelki wypadek — odezwał się Globig nieśmiało — o naszem wojsku pomyślećby też potrzeba.
— Zawcześnie jeszcze — rzekł lekceważąco Brühl — zawcześnie. Fleming mi zaręcza, że w ciągu tego roku nic się nie pocznie, mocarstwa sprzymierzone planu jeszcze nie zakreśliły i tak rychło na Prusy nie napadną. Czego się mamy spieszyć? Wojsko nasze jest w stanie świetnym, zaręczał mi to generał Rutowski; sam widzę...
Doradcy zamilkli.
— Do wiosny nie mamy się wcale czego lękać; czas jeszcze na wszystko.
Domawiał tych wyrazów, gdy do drzwi pukać zaczęto.
Brühl się rozgniewał.
— Mówiłem, by nie wpuszczano nikogo.
Hennicke pobiegł do drzwi i wrócił z kopertą, wielką pieczęcią zalepioną.
— Depesza z Wiednia!
Niecierpliwie ją rozpieczętowując, Brühl poszedł do okna. Ze zwykłą sobie szybkością przebiegł ją oczyma; ojciec Guarini, który na niego patrzał, dostrzegł, że brwi mu się ściągały.
— Oni tam w Wiedniu jakiejś dostali gorączki — odezwał się Brühl — Fleming mi donosi, że król pruski zapytuje już ich o przyczynę przygotowań wojennych, Zwietrzył więc coś... Mogą mu odpowiedzieć przecież, że żadnych nadzwyczajnych nie robią. Ruchy wojsk zawsze się dają tranzlokacją tłómaczyć.
— Wszystko się daje tłómaczyć — szepnął Guarini — ma questo diavolo niczemu nie daje wiary.
Minister chodził po pokoju zamyślony, jakby już myślami był gdzieindziej. Globig i Hennicke szeptali między sobą.
— Radco Globig — odezwał się Brühl — proszę o największą tajemnicę co do naszych depesz; ale trzeba mieć oko na wszystkich, na wszystkich... Czas, abyśmy i my, jak Fritz, nauczyli się nie wierzyć nikomu.
Hennicke przyszedł coś mu poszepnąć do ucha.
Guarini, oparty na lasce, dumał milczący. Globig ręce pod frak włożywszy, przechadzał się po gabinecie. Milczenie trwało dobrą chwilę, poczem wice król z Hennickiem, pożegnał się i wyszedł.
Brühl, ziewając, padł na kanapę, na białych rękach składając znużoną głowę.
Ojciec Guarini patrzał na niego z jakiemś uczuciem, którego natury trudno było odgadnąć.
— A — odezwał się Brühl — służba ta prawdziwy krzyż, ludzie zazdroszczą, nikt nie wie, co ona kosztuje i jak cięży. Ma to pozory świetne, a ani chwili pokoju.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/082
Ta strona została uwierzytelniona.