Mentzel stał przybity; usta mu się skrzywiły, zacisnął pięści, przyłożył je niemal do twarzy radcy, potrzymał tak chwilę, plunął i, drzwiami trzasnąwszy, wyszedł.
Beguelin zamyślony stał chwilę, dopóki pukanie we drzwi Simonisa nie przypomniało mu, że powinien był otworzyć więźniowi. Nie spieszył z tym jednak, dopóki nie był pewien, że Mentzel, który przez ogrody się tu wdrapał, nie odszedł bezpowrotnie.
Naówczas wypuścił kawalera, przepraszając go.
— Spodziewam się, że mi tego za złe nie weźmiecie — rzekł — Z tym djabłem Mentzlem nie można sobie dać rady. Nie chciałem, aby was widział u mnie. Gdy go złapią i dadzą na męki, gotów śpiewać wszystko, co wie i co mu na język słowo przyniesie.
Simonis zbierał się na odpowiedź, gdy na mostku prowadzącym do dworku od ulicy, stąpanie żywe słyszeć się dało i nim Beguelin po raz wtóry z serami zamknąć pospieszył kawalera wszedł Ammon.
Zobaczywszy krewniaka zdumiał się mocno. On i Beguelin byli w stosunkach najnieprzyjemniejszych, zetknęli się więc, jak dwa jeże. Simonis, który jeszcze się był nie pozbył listu, stał na boku. Zamiast się zwrócić ku radcy, Ammon wprost skierował się na kuzynka.
— A waćpan tu co robisz? — zapytał.
— Nie widzę obowiązku tłumaczenia się — rzekł Simonis.
Ammon obrócił się do Beguelina.
— Mam w interesie urzędowym do pomówienia z waćpanem. Zlecenie jest pilne. Nie mogę go spełnić przy tym jegomości, a czekać, aż mu się podoba wyjść, nie mam czasu.
— Ja także mam tak jak urzędowy interes do radcy Beguelina — odezwał się Simonis — i oddalić się nie mogę.
— Fanfaron! patrzcie go! — krzyknął Ammon — on ma interes urzędowy Ktoby go takiemu świszczypałce polecił...
Beguelin przybrał postawę poważną.
— Przepraszam pana radcę — rzekł — kawaler de Simonis w istocie jest mi poleconym z Berlina.
— Co za kawaler? skądże wziął u djabła to kawalerstwo? Przyśniło mu się: prosty Simonis...
— Panie radco! — zawołał Maks.
— Mości Maksie! — odparł Ammon.
Zanosiło się na scenę nieprzyjemną, gdy Beguelin szybko kantorek swój zamknął na klucz i odezwał się:
— Kawaler de Simonis zaczeka tu na mnie, a radcę proszę do biura.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/098
Ta strona została uwierzytelniona.