Nie wówiąc słowa, Ammon rzucił tylko okiem wzgardliwie na kuzyna i wyszli.
Maks padł na krzesło znużony i gniewny. Wszystko, co się w nim działo od wyjazdu z Berlina, wprawiało go w rodzaj gorączki. Czuł, że to przejście do czynnego życia niemal siły jego przechodziło. Żal mu było spokojnej izby u cukiernika i dni tam na marzeniach spędzonych. Po kwadransie tych rozmyślań ujrzał wreszcie oddalającego się Ammona: Beguelin powrócił chmurny. Nie czekając dłużej, Simonis list mu wręczył.
Radca zważył go na ręku.
— Mam polecenie od hrabiny do pana — rzekł — jest to właśnie chwila, gdy wszystko, co się tu dzieje, niezmiernie nas obchodzi. Trzeba się docisnąć do wojskowych, na dwór, do Brühla. Każde słowo pochwycone drogocenne. Wiemy, że na papierze mają trzydzieści tysięcy. Hę? ale nas upewniają, że niema go więcej w istocie nad połowę, a generałów półtorasta, oprócz Rutowskiego niewiele wartych. Waćpan się musisz prawdy dobadać; to wasza rzecz.
— Ale niebezpieczeństwo!...
— Hę? — spytał Beguelin — albożeś waćpan nie wiedział, jadąc tu. czem to pachnie?? Zresztą niebezpieczeństwo niewielkie, byleś się waćpan wykręcał kilka tygodni jeszcze.
— Jakto, kilka tygodni? — spytał Simonis.
— A tak! — odparł Beguelin, ręce zakładając w kieszenie. — Za kilka tygodni (tu do ucha mu się nachylił) my tu panami będziemy.
Simonis zamilkł ze zdumienia. Beguelin śmiał się.
— Jak mnie waćpan żywego widzisz — rzekł — dlatego ja moje sery radbym spieniężył wprzódy, nim nasi przyjdą, bo je gotowi wziąć nawet odemnie w kontrybucji. Jużciż wolałbym żeby je na kwitki wzięli u kupców, niż u mnie. Zobligujesz mnie, miły kawalerze, jeśliby ci się trafiło kupca mi na sery nastręczyć. Nie śmiej się z tego, że dyplomacja pruska serami handluje: bardzo nam licho król płaci, nie tak, jak August Brühlowi. Co pan chcesz? u Herzberga na korytarzu mleko sprzedaje baba na jego rachunek, a hrabiemu Lusi w Londynie pozwolono olejem handlować: czemubym ja nie miał serem?
Beguelin rozśmiał się i pozbywając Simonisa skłonił się i drzwi mu otworzył.
Mrok był w ulicy, gdy nasz Maks wydobył się od radcy, handlarza serami, i odetchnął lżej, odbiegłszy spory kawał od jego dworku. Był już pewnym, że dnia tego przygody szczę-