Anglik głową zaczął kiwać, rękę jedną podłożył pod łokieć i sparł brodę na drugiej: myślał.
— Nie wiem, Najjaśniejszy Panie — rzekł — może to być Salomon i Semiramis, a może być Nimus i królowa Saba! Wszystko może być!
Król homerycznym parsknął śmiechem z omyłki, inni prychali tak, jakby na panewkach proch spalał. Anglik pomiarkował, że się szkaradnie omylił, i poprawił się z wielką powagą:
— Przepraszam, może być Ninus i Salomon, albo Semiramis z Sabą.
Śmiech jeszcze większy. Hamilton się nasrożył i cofnął. Nastąpiło głuche milczenie.
August spojrzał po zgromadzeniu prawie zafrasowany.
— Tylu tu widzę mężów uczonych, panowie, nie może być ażeby żaden z was nie miał o obrazie zdania. Proszę o nie, bardzo o nie proszę, moi panowie; będę za nie wdzięczny.
Profesor Lippert pokiwał głową.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł — obraz nabyty jest od rodziny Tanara.
— Tak — rzekł król — i mieliśmy z nim kłopotu nie mało, gdyby nie ten poczciwy ksiądz kanonik Crespi, któremu trzeba posłać za to wazon porcelanowy, gdyby nie on, nie miałbym tego obrazu. Tak jest przywiązywano do niego cenę nadzwyczajną, że chciano dziesięć tysięcy skudów, co się dało zredukować do trzech tysięcy dukatów w złocie, ale młody markiz de Tanara zaprotestował przeciw sprzedaży tej familijnej pamiątki, tego drogiego klejnotu i nie chciał go wypuścić. Kanonik Crespi musiał u jego świętobliwości ojca świętego wyrabiać breve, a Academici Clementini di Bologna wydali zgodne świadectwo, że to dzieło Guida. Ale cóż mówisz, profesorze!...
— Familja de Tanara musiała mieć tradycję: wszak dla niej obraz był malowany! Academici Clementini musieli w świadectwie wyrazić przedmiot.
— E vero! — zawołał król żywo. — Tradycja mówi o Salomonie, świadectwo o Salomonie, ale jest kwestja, jest kwestja.
Wszyscy znowu oczy zwrócili na obraz i stali niemi. Brühl się skłonił.
— Najjaśniejszy Panie! — odezwał się — niema tu między nami znawcy nad Waszą Królewską Mość, a co nasz Pan wyrzecze to będzie sądem ostatecznym.
Król głową potrząsł i chytrze się jakoś uśmiechnął, szepnąwszy cicho:
— Ja nie powiem!
Położenie dworaków stawało się niesłychanie przykre. Z tym dowcipem, jaki go charakteryzował, minister odgadł swojego
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.