akby wam ochota przyszła koperczaki do niej stroić, to między nami byłaby awantura.
Simonis stanął i popatrzał mu w oczy.
— Cóż to ma znaczyć? — spytał, śmiejąc się.
— Czy pan kiedy w życiu spotkałeś szlachcica polskiego? — odparł drugiem pytaniem Masłowski.
— Nie rzekł Szwajcar.
— No widzi pan, co kraj to obyczaj; my, szlachta naszej rzeczypospolitej. od nie wiem wielu lat mieliśmy i mamy przywilej sami tylko bronić kraju. U nas chłopów w wojsku niema: oni sobie ziemię orzą. Otóż od dzieciństwa nawykłszy do szabli i żołnierki, mamy ten nałóg, że gotowiśmy się bić o lada co. Co robić! dłonie świerzbią!
— A! — rzekł Simonis — ja też nieźle się fechtuję i trzelam.
— A, ba! daj ty mi pokój z fechtunkiem — rozśmiał się Masłowski — ja z różnemi waszymi nie mam do czynienia, choć i tegom się uczył; u nas na szabelki. To mi gra! Szpada to śmiech, a szablą jak płatnie...
Zamachnął Masłowski.
— Ale daj-że mi waćpan pokój, mój rycerzu szablowy — odezwał się ze śmiechem Simonis — ja ci przecież w drogę nie wchodzę.
Masłowski podał mu silną i szeroką dłoń.
— Widzisz, kochany kawalerze rzekł — mnie się zdaje, tarzy i młodzi, kto żyw, w baronównie kochać się musi.
Ruszył ramionami i zaczął poświstywać.
— Ja kłótni, uchowaj Boże, nie szukam, ale się napieram do przyjaźni waćpana. Wiesz dlaczego?
— Cóż to takiego?
— Oto dlatego, że mi ta przyjaźń da sposobność uczęszczać na trzecie piętro kamienicy, w której na drugiem ta dziewieczka czasem przebywa. Mogę. obrachowawszy się dobrze, idąc, spotkać ją na schodach.
Simonis się śmiał, śmiali się obaj.
— Żeby ojciec wiedział o tem — rzekł Masłowski dopierożbym się miał z pyszna! Gdy mnie na to przecieranie się w świat wyprawiał, choć mi to nie było do smaku wcale, zapowiedział najuroczyściej, że jeśli się w Saksonji z babami wdam w amory, sto bizunów na kobiercu.
Simonis aż odskoczył.
— Kochany Szwajcarze — rzekł serjo bardzo Masłowski — u nas sto bizunów jest porcją bardzo umiarkowaną. Ja ci ręczę że dają i po dwieście. Zaś mniej dwudziestupięciu, szkoda zakasywać rękawy i szarawary. Ale z drugiej strony, bracie repu-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.