— Feulner tam coś do Berlina donosił, wzięli go na Koenigstein, a dziś, ale zachowaj to przy sobie, osób nie znasz, dziś uganiają się za Mentzlami, z których jeden podobno depesze Prusakom wydawał. Obai Mentzle zniknęli. Brühl się wścieka bo długo nie wierzył w zdradę, bo Flemingowi odpisywał, że to nie może być, a jeśli depesze nasze ma Fryderyk i wie, co myśmy mu życzyli, no to około nas źle być może.
Blumli westchnął.
— W Dreznie, oprócz trocha gwardji, żołnierza i załogi niema; co nam pomoże forteca i mury, kiedy na nich dział nie widać. Myśmy do baletu gotowi choć jutro, ale do wojny ani za rok.
— Ależ wojna tak rychło przyjść nie może.
Towarzysz ruszył ramionami.
Wtem hałas posłyszeli za sobą i Blumli, odciągając Simonisa, ustąpił z drogi, spostrzegłszy dwór, który w wielkiej paradzie ciągnął na strzelanie do celu do bażantarni.
Na przepysznych koniach strzelcy nadworni, myśliwstwo, jägermeistrowie, dalej król, synowie jego starsi, królowa, kilka pań Brühl i jego żona, generałowie, dygnitarze; wszystko to poważnie bardzo ciągnęło z tem przejęciem się uroczystością zajęcia, jakby przystępować miano do niesłychanej ważności dzieła. Na twarzy króla pogodnej, zamyślonej, było jakieś Nemrodowskie namaszczenie, strzeleckie jakieś niby kapłaństwo.
Biada temu, ktoby, patrząc na to, odważył się ironicznym uśmiechem tę kawalkatę powitać: Brühl srodze by ukarał zuchwalca. Gawiedź coprędzej ustępowała z drogi, a czapki i kapelusze leciały z głów; dworska służba przodem jadąca czuwała, ażeby ulice były oczyszczone.
Procesjonalnie tak, zwolna przeciągnęli wszyscy w milczeniu a dwaj Szwajcarowie z okrytemi głowami zatrzymali się, dając orszakowi miejsce. Mimowolnie porównywał Simonis Sans-Souci do Drezna i sam nie wiedział, coby był wybrał. Tu w istocie był majestat jakiś, tam tylko siła pewna siebie i szyderska, tu zdziecięciała powaga, tam naigrawający się z całego świata cynizm z kijem w ręku. Łatwo było przeczuć że człowiek, który uroku tego nie poszanuje, bezsilną pychę zwycięży. Lecz przyznać trzeba było, iż dla oka ślicznie się to wydawało, a etykieta dworu wielkiego mu dodawała blasku.
Gdy dwór przeciągnął cały, milcząc dwaj młodzieńcy poszli za nim ku domowi Blumlego i wkrótce obaj zamknięci w nim gwarzyli przy butelce wina.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.