— Szlachetny młodzieńcze — rzekł — przybyłem z Berlina, to starczyło, aby mnie posądzić.
— A jak na teraz to dosyć posądzenia, ażeby do sznurka się wzięli — krzyknął Masłowski. Ale przyznaj się tyś pruski, he?
Szwajcar się zawachał.
— Sluchaj-że! Bóg widzi, mnie to zupełnie wszystko jedno; jak tylko Niemiec, gatunku nie mogę rozpoznać. A jak mnie to bawi, że oni się z tobą tłuc będą! A jak mnie to bawi! Gdybym mógł, to bym z obu stron podżegał! Bądź ty sobie pruski, saski, austrjacki, a mnie co do tego? jak tylko im pomagasz, żeby się z sobą jedli, to cię kocham! Lecz wiesz co, kawalerze szwajcarski — dodał ciszej — cóż ty myślisz z sobą. Ciebie szukają, a jak znajdą, niema żartu. Brühl słodki jest, ale jemu człowieka sprzątnąć, jak mnie wypić kieliszek. Ty się musisz skryć i pomagaj Prusakom, niech Sasów tłuką, a potem jeśli ci z tem będzie lepiej, pomóż Sasom, żeby Prusaków wytłukli. Jak ich mniej będzie, świat nie przepadnie. Masz-że ty już jaką dziurę?
Simonis się jeszcze wachał.
— A! gadaj-że, tchórzu — zawołał Masłowski — żaden polak nigdy nie zdradził.
— Mam — odparł Simonis — ale do niej sam nie trafję, bo miejsca nie znam ani ludzi.
Obejrzał się pan Ksawery: w ulicy żywej duszy nie było.
— Daleko to? — zapyta!
— Nad Elbą, między rybakami — rzekł Simonis.
— Hm! — odparł szlachcic — ja co innego mam na myśli; niech sobie ta dziura zostanie na wszelki wypadek na później. Gdzie ty tam w śmierdzącej chacie o cebuli i razowym chlebie wytrwasz? Ja ci powiem co zrobimy. Ja się nikogo w świecie nie lękam. Stoję sam jeden u wdowy, nawet nie starej, u niejakiej Fuchsowej: oto stąd nie daleko, kilkadziesiąt kroków. Fuchsowa mnie drze, ale nie zdradzi i dałaby się posiekać za mnie. Nie pierwszy to raz u mnie się kto przytuli i przymieszka kilka dni. Powiem babie: Verstehen, język za zębami halt! Będzie milczała, choćby ją pieczono.
— Nie b dziesz-że się lękał? — Spytał Simonis.
Masłowski, oczy otworzywszy szeroko, odstąpił kilka kroków.
— Ja? żebym się szołdrów zląkł? A niedoczekanie ich! Szwajcara, jakby się zawzięli, mogą poturbować i połaskotać koło szyji, ale polskiego szlachcica? ha! ha! Co mi zrobią? wsadzą do Koenigsteinu? Ano, wielka rzecz: ojciec uwolni. Chodź!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.