Rutowski porwał się z krzesła, łamiąc ręce.
— A my przeciwko tym trzem oddziałom mamy zaledwie...
— Trzydzieści tysięcy żołnierza! wybornego żołnierza! — przerwał Brühl, porywając papier ze stołu. — Tu stoi rachunek. Trzydzieści tysięcy...
Rutowski szybko z za munduru dobył inny papier.
— Hrabio, mylisz się i uwodzisz! — krzyknął — nie mamy połowy tego. Piętnaście tysięcy z ciurami, ani jednego więcej.
To być nie może! — odezwał się Brühl.
— Tak jest! tak jest! Na papierze mieliśmy ich trzydzieści, ale ja wiem, że połowy niema przy regimentach.
— Austrja... — zawołał Brühl.
— To złudzenie — przerwał Rutowski śmiało — z nami będzie to samo, co z księciem Karolem Lotaryńskim pod Kesseldorfem; Austrja tak nas poświęci jak jego dała na ofiarę.
— Nie może być, nie może! — począł Brühl. — Dwór cesarski, mam najpewniejszą wiadomość, wysłał siły znaczne do Czech. Korpusem jednym dowodzi Broun, ten stanie pod Kolinem, drugim Piccolomini pod Köniksgrätzem. Generał Wied wykomenderowany zostanie do Peterswalde, aby nam podał rękę. My też wojsko nasze musimy zgromadzić w tej stronie.
— A Drezno? — spytał Rutowski — a król? królowa?
— Drezno! — uśmiechając się, zawołał Brühl, — pan hrabia się lękarz o Drezno! Drezna nikt się tknąć, nikt się do niego zbliżyć nie waży, choćby w niem nie było jednego człowieka. O Drezno ja jestem spokojny.
— A ja nie! rzekł Rutowski.
— Panie hrabio — odezwał się minister — proszę przypomnieć sobie, że gdy za śp. ojca waszego, Karol XII zajmował i nękał Saksonję całą; gdy mógł najłatwiej opanować stolicę: przecież się nie ważył nogą stąpić na próg jej, a gdy tu przybył, to z uszanowaniem w gościnę. Jużciż Fryderyka nie będzie zuchwalszym od Karola XII?
— Wasza Ekselencja nie znasz Fryderyka, a ja służyłem w wojsku pruskim i znam ducha, jaki tam panuje — mówił Rutowski. — W Karolu XII, jakkolwiek zdziczałym, było coś rycerskiego, było poszanowanie pewnych praw i przyzwoitości. Fryderyk, który się z Pana Boga śmieje, z religji orwi publicznie, nie wierzy ani w piekło, ani w niebo, a teraz już nawet ani w pana de Voltaire, swojego przyjaciela, nie poszanuje nie wejdzie wszędzie, gdzie siłą wejść będzie mógł bezkarnie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.