— Kto? gdzie? oszaleliście, czy co! ja nic niewiem! — i odszedł szybko.
Do późnej nocy trwał ten ruch niespokojny w ulicach. Wieczorem, że się bez rozrywki obejść niepodobna, król w Jägershofie wyprawił sobie strzelanie do celu. W Gewandhausie dworscy komendanci grali przedziwnie wesołą sztuczkę.
Lecz tego dnia pan Ksawery Masłowski nie potrzebował dla rozrywki iść do teatru: dosyć mu było w pałacu Brühla i w ulicach przysłuchiwać się i przypatrywać skutkom ogólnego popłochu. Ktoby go był widział prychającego kiedy niekiedy, gdy śmiechu wstrzymać nie mógł, myślałby, że istotnie coś nadzwyczaj szczęśliwego mu się trafiło.
Wychodził właśnie z pałacu, zamyślając iść wcześniej do domu, aby nieszczęśliwemu Simonisowi dotrzymać towarzystwa, gdy Blumli się do niego przyłączył.
Zmieniony był i smutny. Z rana, z powodu Simonisa, musiał przebyć złą chwilę: posądzono go o wspólnictwo, przetrząśniono mu dom i papiery i tylko opiece hrabiny, która zań zaręczyła, winien był, iż cały wyszedł a swobodny.
— Patrzaj-że, Panie Ksawery — rzekł do niego — com odpokutował za tego człowieka! Ale któżby się był tego po nim spodziewał!
— W istocie — odparł Masłowski — miał taką minę, jakby trzech zliczyć nie umiał.
— I niezręczny, w dodatku! — zawołał Blumli — dać się złapać na pierwszym kroku.
— Jakto złapać? — przerwał Masłowski.
— Jego jeszcze nie złapano, ale listy — mówił Blumli. — A co się z nim stało?
Jak się wam zdaje? co się z nim stać mogło? — spytał Masłowski.
— Kto go wie! Wymknął się pewnie z pomocą baronowej lub baronówny!
— Ta by go była nie ocaliła — rzekł Masłowski — nadto dobra Saksonka.
Blumli mówiąc, szedł ciągle, jak gdyby w zamiarze odwiedzenia Masłowskiego. Panu Ksaweremu zaczynało być przykro.
— Idziecie do domu? — spytał Szwajcar.
— Ja? niekoniecznie: wolałbym się powłóczyć jeszcze.
— A ja bym się do was wprosił w gościnę na kilka godzin — dokończył Blumli. — Do domu nie chcę iść. Któż
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.