W ogromnym kościele mała zaledwie kupka osób nabożeństwu była przytomną, tuląc się przy filarach. Niektórzy klęczeli zatopieni w modlitwie, inni stali pogrążeni w myślach. Przez okna aż ku środkowi kościoła, wpadał szeroki pas światła, jak gdyby słońce chciało promieniem lepszej nadzieji pocieszyć strapionych.
Wtem, wśród przestanku, gdy organ umilkł na chwilę, wśród ciszy dobiegł aż tu z ulicy szmer głuchy i daleki okrzyk. Do barona Spórken, który stał w drugiej loży dworskiej, przysunął się zdyszany paź królewski.
— Prusacy idą! Prusacy wchodzą! Prusacy!... — zawołał
I uszedł żywo.
Królowa drgnęła, jak gdyby przeczuła tę chwilę i to słowo. Właśnie kapłan od ołtarza odwrócony, ukończywszy ofiarę, z twarzą ku loży, krzyżem świętym dawał błogosławieństwo Józefina podniosła się. Pomimo niemiłych i ostrych rysów niepięknej twarzy, w postawie jej i ruchu znać było córkę cezarów.
Powolnie, przyklęknowszy raz jeszcze, posunęła się na korytarz.
Tu ją napotkał baron Spörken.
Spojrzała nań pytająco: schylił głowę milczący.
O krok dalej stał pater Guarini w sukni swej duchownej z rękoma założonemi na piersiach; głowę miał spuszczoną, twarz smutną ale spokojną.
Królowa z dziećmi, nie odezwawszy się słowem do nikogo, pytać nie chciała, aby się nie dowiedzieć zbyt wcześnie — poszła korytarzami i gankami do zamku. Za nią pociągnął dwór w posępnem milczeniu. Już tu zalatywały głosy z ulicy, bo ulice przed chwilą puste, wypełniały się ludem, a protestancka ludność miasta witała Prusaków, jako współwyznawców. Przypominano sobie, że w czasie pierwszego zajęcia Drezna Fryderyk uczęszczał czasem do protestanckich zborów, a nie pamiętano lub nie wiedziano tego, że je zarówno jak katolickie kościoły wyszydzał i ośmiewał.
Lud zresztą każdej zmianie przyklaskuje łatwo, bo niema lekkomyślniejszego nic nad zbiorowisko a tłum, który słowu i wrażeniu, jak może wiatrom, rozkołysać się daje.
Po tylu widowiskach w operze, do której ulica przystępu nie miała, po Re pastore i Aecyuszu, granych dla dworu, nadchodził dzień widowiska dla ludu. I napawała się ciżba upokorzeniem od Boga zesłanem tym, przed którymi wczoraj zmuszona była padać na twarze. Pięćset osób występowało dla króla w operze, tu kilkadziesiąt tysięcy Prusaków grało dla ludu dramat krwawy.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.