Baron Spörken wszedł, zabawił chwilę i stanął, nie śmiejąc się odezwać.
— Archiwum? — zapytała królowa.
— Pieczętują je — rzekł generał.
W pierwszej chwili rzuciła się królowa, jakby chciała biedz na obronę jego, ale się powstrzymała.
— Baronie! — rzekła — jeśliby gwałtu użyć chciano, muszę i powinnam o tem wiedzieć; pójdę sama; stanę... Niech się poważą podnieść rękę na mnie, niech mnie zabiją.
Hrabina Brühl, która towarzyszyła królowej. zżymnęła się i zawołała:
— Nie będą śmieć!
— Najjaśniejsza Pani — odparł Spörken — na wszystko przygotowanym być potrzeba; dla króla pruskiego niema nic świętego: nic nie poszanuje...
— Nie będzie śmiał — zawołała Brühlowa — bo, gdy nadejdzie chwila zemsty — wie, że jest nieuchronną — naówczas nie będzie też dla niego litości, ani poszanowania.
Wszyscy milczeli. Baronówna Nostitz, piękna Pepita, stała u okna z twarzą w ogniu i piersią wzdętą; zdawała się jedną z tych bohaterek, którym tylko oręża brak w dłoni, aby się z nim rzuciły przeciw tłumowi. Coś rycerskiego pałało w jej oczach.
Nie śmiała mówić, co myślała.
W główce jej grało. — Zapusty trwały długo, pokuta i post przychodzą! Szaleliśmy nad przepaścią i otwarła się przed nami. Któż nas ocali, gdy my się sami nie umiemy bronić, gdyśmy dobrowolnie do kajdan wyciągnęli ręce. A! gdybym była mężczyzną!! gdybym była mężczyzną! — Sparła się na oknie i bezmyślne wejrzenie w dziedziniec rzuciła. Nagle rumieniec jej bladości ustąpił głowa się pochyliła, brwi zmarszczyły; drgnęła... Przypatrywała się bacznie, coraz baczniej.
Podwórze zajmowali w tej chwili Szwajcarowie i Prusacy. Pomiędzy nimi kręciło się kilku po cywilnemu ubranych. Zdawało się jej, że oczy ją mylą: poznała w jednym z tych kawalera de Simonis. Szedł obok tłustego Beguelina, który rozmawiał ze swymi ziomkami.
Myśl jakaś dziwna błyskawicą przebiegła snadź po jej główce, zadumała się ponuro, ruszyła, wróciła na miejsce i poruszyła raz jeszcze.
Nikt nie zważał na nią.
Drzwi były blisko. Posłuszna tej myśli, której oprzeć się nie mogła, piękna Pepita wybiegła. Schody stały puste; nikt z dworca i otoczenia królowej nie ważył się wyjść z jej pokojów,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.