— Tak — odparła staruszka — patrzały na to oczy moje, gdy szalał August Mocny, nie szanując ani rodziny, ani wstydu, ani ludzkich łez; gdy mu się bóstwo jakieś śniło i Jowiszowe miłostki. Zostawił po sobie niedołężnego syna, a wychował dlań opiekunów w Brühlach. Spełnia się na dziecku, na co ojciec zasłużył.
Ale, kochana stryjenko — poczęła gorąco Pepita — to tylko próba, to chwlia i przesilenie. Pan nasz ma królestwo drugie, w którem znajdzie schronienie; pan nasz ma sprzymierzeńców potężnych i ukarze to zuchwalstwo. To nie kara Boża, to próba: my z niej wyjdziemy zwycięsko!
Spojrzała na Simonisa, który milczał, pożerając ją oczyma; czekał on na przyrzeczoną mu rozmowę; nie jego rzeczą było myśleć o tem, gdzie i jak ona odbywać się może. Pepita miała dysyć odwagi i przebiegłości, by nastręczyć sposobność. Wcale też po niej nie widać było obawy, ani wahania. Zdawała się być swego pewną.
W chwili, gdy baronowa poszła do drugiego pokoju olulić swego Fidela do snu w jego koszyku, Pepita zbliżyła się żywo do Simonisa.
— Przed dziewiątą pożegnaj pan stryjenkę, zejdź na dół i czekaj na mnie przy mojej porte-chaise.
Simonis skłonił głowę, baranówna odeszła od niego prędko.
O naznaczonej godzinie, choć staruszka wstrzymać go usiłowała, Simonis wyszedł na stanowisko. Lektyka już czekała przed kamienicą.
Wkrótce potem zbiegła Pepita i wsiadła do niej, rozkazując ludziom iść powoli ku zamkowi. Maks towarzyszył jej stanąwszy przy oknie, które było spuszczone.
— Panie de Simonis — zaczęła Pepita — nie wymagałam od was przysięgi, choć sama mu ją złożyłam. Nie zacięża mi ofiara żadna, bylem ocaliła moją królową, mój kraj. Nieprzyjaciela, który nas, urągając się wszelkiemu prawu, zagarnął bezbronnych, godzi się odpierać wszelkimi środkami. Nie mamy żołnierzy; my, kobiety, chytrością, podstępem, orężem, jaki nam Bóg dał, opierać się i walczyć będziemy. Waćpan jesteś moim, prawda? jesteś moim? ja na niego rachować mogę?
— Pani — zawołał Simonis — dosyć było twojego słowa ażeby Szawła Pawłem uczynić. Pani wiesz, co możesz: któżby ci się oparł?
Pepita uśmiechnęła się smutnie.
— Niestety! — rzekła — jakież to okropne! Pan mnie nie znasz, tylko z tej odrobiny nędznego blasku, jaki mi młodość nadaje. Pan nie wiesz, czyś aniołowi dał duszę, czyś szatanowi
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.