— Trzeba sumienia nie mieć, żeby na to pozwolić — mówił w duchu, siedząc na baryerze przed pałacem Brühlowskim i przypatrując się piechocie pruskiej, która po marszu nieosobliwie wyglądała. — Gdybym przynajmniej mógł mu przeszkodzić!
Dla pana Ksawerego dosyć było pomyśleć, aby wziąć się do roboty.
— Taki kuglarz, co z sumieniem tu przyjechał jak drugi z małpami na pokaz, żeby taką piękną pannę bałamucił a niedoczekanie jego! Trzeba się o tem bliżej przekonać.
Jakoż, dictum, factum, pobiegł natychmiast, kryjąc się pod kamienicami, za Simonisem. Zobaczył, jak wszedł do domu baronowej, a że dworska lektyka, która właśnie zaniosła baronównę Pepitę, odchodziła, przyczepił się do tragarzy, ażeby ich rozpytać.
Będąc na dworze Brühlowskim, Masłowski codzień przed i to po kilkakroć biegał na zamek, znał całą służbę i nie było człowieka, z którymby w dobrych nie był stosunkach. Lubiono go za jego wesołość, a potrosze i za pieniądze, którymi rzucał chętnie; łatwo mu więc było zaczepić znajomych tragarzy.
— Słuchaj, Hans — rzekł do jednego — kogożeście nosili do starej baronowej? przysięgnę, że pannę frejlinę Pepitę.
— Zgadłeś pan — odparł Hans — a jużci wolimy ją nosić, niż jutro może tego króla co nam takiego piwa nawarzył.
— Ale jego nosić nie będziecie — zawołał Masłowski — ten albo konno albo pieszo, nigdy inaczej i nigdy bez kija. Nawet konia, gdy chce popędzić, wali go laską między uszy*), a tak samo i generałów. Dostałoby się i waszmościom.
Tragarze zamilkli. Niebezpiecznie było o tem mówić, mając już Prusaków w mieście.
— He! Hans, miałbym jeszcze się o co pytać — dodał Masłowski.
— A co? — odwracając się, odezwał tragarz — byle nie o tego króla...
— Nie. Czy panna baronówna kazała przyjść wam po siebie?
— Rozumie się — odpowiedzieli obaj razem — o dziewiątej.
— Hans! mógłbyś spocząć i dostać dukata!
— Jakim sposobem? — spytał tragarz.
— Bardzo prostym a mówił chłodno na pozór Masłowski. — Któż z was nie wie, że my, Polacy jesteśmy szalone pałki. Czasem się nam zachciewa niewiedzieć czegu. Pewnieście słyszeli, jak mój jeden kolega najął sobie Niemca i konno na nim jeździł po rynku. No to cóżby było dziwnego gdybym ja
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.