zechciał spróbować ponosić lektykę; wezmę suknię waszą, Hans, i pójdę z lektyką wieczorem po pannę.
Hans oczy wytrzeszczył.
— Oho! oho! — zawołał, kręcąc głową — co bo to się waści zachciewa! Chcesz z tyłu pewnie iść i pannie coś szeptać do ucha. Baronówna poskarży przed królową, królowa powie marszałkowi, marszałek da wiedzieć starszemu a starszy kijem wytrzepie.
— Daję na to słowo, że tego nie będzie — rzekł Masłowski.
— I to za dukata? — dodał tragarz.
— Dam dwa.
— Hans zamilkł, bo drugi już odwrócił głowę i chciał targu dobić.
Zgoda — rzekł pierwszy.
— A tobie żebyś milczał, dukata także.
Umowa na tych warunkach łatwo została zawartą; Masłowski niewymownie był z niej rad.
Stało się tedy, że gdy wieczorem Simonis odebrał rozkaz iść przy porte-chaise i prowadził rozmowę z piękną Pepitą po francusku, dosyć głośno, bo się obojo nie lękali być zrozumianymi przez tragarzy, pan Ksawery wszystko wysłuchał.
Nie jeden raz zadrgała lektyka, bo się chłopak zżymnął i ochota go brała okrutna przeszkodzić, odepchnąć zdusić szczęśliwego rywala. Niestety! nie mógł się tego dopuścić. Wysłuchał nawet, jak Simonis mówił o nim, jak go Pepita wartogłowem nazwała i t. d. Byłby może w pierwszym impecie poleciał za kawalerem de Simonis i popełnił niedorzeczność jaką, ale suknie tragarza i obietnica, dana Hansowi, zmusiły go odejść spokojnie od ganku do izby, w której swoje odzienie zostawił; miał więc czas ochłonąć i namyślić się.
Żal mu było szlachetnego dziewczęcia, które w rozpaczy, chcąc ratować kraj i królewską rodzinę. rzucało się w grę tak niebezpieczną. To, co słyszał z rozmowy, jakkolwiek trzpiotem był, trafiło mu do serca. Ten najemnik tego nie zrozumie! — mówił w duchu — ale że ma szczęście, to niewątpliwa. Taka śliczna panna!
Gdy rozpłaciwszy się i ubrawszy, wyszedł Masłowski z izby, zamiast odrazu na ulicę, skierował się ku podwórzom zamkowym. U bram stała straż Szwajcarów, która się nie mieszała wcale do tego, kto wchodził i wychodził; miała tylko polecenie powozów i pak żadnych, oraz tłómoków z zamku nie wypuszczać. Na rozległych a teraz ciemnych podwórzach dużo jeszcze było ludzi lękających się Prusaków, rabunku i nocnych nieprzyjaciela ekscesów.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.