Masłowski spojrzał ku niej i westchnął.
— Zazdroszczę mu! rzekł — bardzo zazdroszczę. Pani mi żal, lecz kiedy mnie los do sekretu przypuścił, pozwól pani, abym się i ja przydał na co. Ja się obowiązuję pilnować go, a jeśli spostrzegę najmniejszy krok podejrzany, no, to go zadławię.
Baronówna nieznacznie wyciągnęła rękę ky niemu, nie mówiąc nic.
— Będę jego opiekunem — rozśmiał się Ksawery — pani mi zaufać możesz; nie żądam za to nic, oprócz uśmiechu i wejrzenia dobrego, bo gdy pani spojrzysz na mnie (tu się za piersi pochwycił), cieplej mi w duszy!
To mówiąc, zdjął kapelusz; skłonił się i, nim panna Nostitz odpowiedziała mu, zniknął w tłumie. Baronówna stała długo, oglądając się, rozmyślając, trochę na siebie gniewając, plany układając różne, aż gdy jadło rozdane zostało i tłum się rozchodzić zaczął, wróciła na pokoje.
Mało kto tej nocy zasnął w Dreznie. Na zamku czuwano do dnia: mieniała się służba. a w mieście mimo pruskich patrolów, włóczyli się też ludzie ciekawi i niejedno okno do rana było odemknięte. W wielu z nich widać było światło, bo przy świetle ludzie bezpieczniejszymi się czuli. Z brzaskiem dnia chorobliwie jakieś życie zaczęło się rozbudzać.
Na ratuszu zgromadzeni panowie radni miasta spali na krzesłach w perukach i poradnych strojach, nie śmiejąc, na wypadek wszelki, rozejść się do domów. Prusacy coraz czegoś nowego domagali się. Dnia pierwszego zaraz zapowiedziano, że miasto będzie mieć obowiązek dostarczania komisowego chleba dla wojska, a raczej mąki, drzewa, ludzi i pieniędzy; gdyż Prusacy woleli sami pieczywa pilnować, aby im tam czego do niego nie namieszano. Nad Elbą kazano na łące dwadzieścia kilka pieców budować.
Gdy dnieć zaczynało, i panowie rajcy i co było urzędników, którzy się spodziewali zostać przed króla powołanymi, gotowali się wystąpić bo wiedziano, że Fryc wstawał rano i mógł, nocując niedaleko, co chwila ich zaskoczyć. Najmnisjszy tętent po bruku wszystkich ciągnął do okien.
Na mieszkanie dla króla wyznaczono pałacyk hrabiny Moszyńskiej, który już od wczoraj był wyprzątnięty. Chciano go czemś dla przypodobania się królowi przyozdobić, ale generał kwatermistrz rozśmiał się, ruszył ramionami i dużo z tego, co było, powyrzucać jeszcze kazał.
— Nam to nie potrzebne — zawołał — my żołnierze, nie baby, i jego i królewska mość żołnierzem też jest.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.