Król, zsiadłszy z konia, z całą swą świtą i żołnierzami wszedł na pierwsze piętro, nie spotkawszy nikogo. Przez przedpokój pusty, śmiejąc się, wpadł do ogromnego salonu, całego w zwierciadłach, porcelanie i atłasach. Był to apartament, w którym pierwszy minister przyjmował nieraz książąt panujących, posłów wielkich mocarstw, gdzie ugaszczał Richelieugo. Wspaniałości jego dziwili się dworacy króla francuskiego, nawykli do wersalskich przepychów. We wszystkich razem wziętych zamkach i pałacach króla Fryderyka nie było połowy tego bogactwa, wykwintności i smaku. Gdziekolwiek spoczęło oko, spotykało cudowne dzieła kunsztu, które na rozkaz pana stały się rzemiosłem, aby dogodzić fantazji królika. Niejeden talent, któryby arcydzieła mógł tworzyć, rozproszył się na te tysiące drobniuchnych misternych ozdób, zlanych tak w jedną całość, jakby tchnienie jedno, jeden człowiek, jedna wola stworzyła je jednem słowem.
Fryderyk spojrzał z pogardą i rośmiał się, kijem, który trzymał w ręku uderzył w ogromną szybę zwierciadlaną: prysnęła w kawałki. Było to hasło.
— Zum Ausräumen! (Uprzątnąć) — zawołał król zwracając się do swoich żołnierzy — Zum Ausräumen!
Niepodobna odmalować skutku tego rozkazu, który w mgnieniu oka stał się czynem. Żołnierze z okrzykiem ogromnym, z dziką radością rzucili się na salon i pokoje.
Brzęk tłuczonych zwierciadeł, łamanych sprzętów, wyciąganych szuflad, chwytanych zegarów, śmiechy, wrzawa rozległy się po cichem pałacu. Służba Brühla pierzchnęła, nie było na obronę nikogo, nie było, ktoby w imieniu sztuki. w imieniu pracy, upomniał się o rozbijane posągi i zarzucane na ziemię obrazy.
Król siadł na chwilę w fotelu i patrzał a słuchał; widać było, że się zemstą nasycał, że ją pił z rozkoszą, że mu tego jeszcze było mało. Oczyma wodził po zniszczeniu i śmiał się.
Bataljon piechoty, któremu się te łupy dostały, nie starczył na uprzątnienie nagromadzonych tu bogactw, potrzeba mu było dodać drugi do pomocy. Zrzucano, spiesząc, dopókiby rozkaz nie był odwołany, sprzęty oknami w ulicę, wydzierano obicia, rwano firanki. W miarę jak to dzieło zniszczenia postępowało szał opanowywał żołnierzy, część ich dobrała się do kilku tysięcy butelek wina najprzedniejszego w piwnicy i hulała, pijąc zdrowie Fritza w dziedzińcu. Okrzyki dochodziły do uszu króla... Generałowie stali jakoś oniemieli i posępni, mieli trochę żalu; właściwie ta gradka, tak piękna, im się, nie jej gawiedzi należała.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.