Zostawał ogród a w nim bibljoteka i galerja, najdrogocenniejsze zbiory, których się nie godziło dawać na łupy zemście chwilowej. Jeszcze chwila a żołdactwo byłoby się rzuciło na nie; niebezpieczeństwo było wielkie, szczęściem obfita piwnica obroniła bibljotekę: nie chciało się opuszczać jej, dopókiby wszystko zabrane i wysuszone nie było.
Gdy się to działo, a król siedział jeszcze, kijem okutym dziurawiąc wysadzaną misternie posadzkę, człowiek blady, przelękły, trzęsący się cały, w czarnej sukni, wszedł do zburzonej sali i strwożony stanął u drzwi.
Król spojrzał na niego.
— Kto on jest? — zakrzyczał.
— Bosza, Włoch, Najjaśniejszy Panie, dozorca bibljoteki, galerji, ogrodu, Najjaśniejszy Panie!
Włoch kłaniał się i jąkał.
— Czegoż on chce, ten dozorca?
— Najjaśniejszy Panie — rzekł, wyciągając ręce z rozpaczą — przybyłem błagać go o ocalenie ogrodu, bibljoteki, galerji; Najjaśniejszy Panie...
— Żołnierze mają to sobie darowanem, to nie moje. Co mi dasz? Co im dasz?
Bosza się zająknął
— Najjaśniejszy Panie, oddam co mam: cały mój majątek...
— A wieleż jego majątek wynosi?
— Nie mam nad dziesięć tysięcy talarów...
— To mało.
Włoch ukląkł, Fryderyk się rozśmiał.
— Ech! Canaillen Bagage, dawaj te dziesięć tysięcy talarów tu zaraz mnie... i niech cię djabeł bierze.
Skinął król na adjutanta.
— Ogrodu żeby mi nie tknięto!
Bosza pobiegł po pieniądze.
Jeszcze żołdactwo hulało po pałacu, gdy król ze świtą poszedł się przypatrzyć ruinie. Stawał co chwila i przyglądał się z gniewem, śmiał się, szczątki potrącając nogami i dobijając je kijem.
Cały szereg sal przeszedł tak, aż do tych dwu, gdzie cała niemal garderoba Brühla w przepysznych szafach się znajdowała. Lecz szafy te stały teraz otworem, suknie podarte walały się po podłodze, a na urągowisko półtora tysiąca peruk ministra złożono w stos ogromny w pośrodku sali; żołdactwo obeszło się z niemi tak nieprzyzwoicie, iż do niczego już nigdy służyć
Fryderyk stanął nad temi perukami zadumany.
— Osobliwa rzecz — zawołał — żeby człowiek, co nie miał głowy, mógł tyle peruk potrzebować.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.